piątek, 31 stycznia 2014

Prezenty

Kto lubi prezenty niespodzianki ręka do góry. Hmmm widzę, że jesteście podzieleni. Część z was woli niespodzianki, część jednak nie. Ja jestem w tej drugiej grupie. Oznacza to dla mnie, że nie mam w domu niepotrzebnych rzeczy, które dostałam i głupio mi wywalić czy oddać komuś innemu. Przez ostatnie pięć lat dostałam najwyżej trzy prezenty niespodzianki. Dzięki pewnej mądrości i zaradności kupujących natrudzili się, żeby były to prezenty dopasowane do mnie czyli takie, które mi posłużą. I powiem, że udało im się w... 99 procentach.

Ale przejdźmy do drugiej grupy. Prezenty, które nie są niespodzianką. Czyli co? Że ja mówię co chcę dostać i ktoś mi to kupuje? Tak. U mnie proces ten zaczął się już w szkole podstawowej. Jak co roku na początku grudnia kupowaliśmy sobie prezenty mikołajkowe. Ustaliliśmy kwotę (do 20 zł) i każdy losował osobę, której coś kupi. I jedna mądra osoba miała pomysł, żeby wstać na forum klasy osobiście i powiedzieć, co chce dostać. Za jej przykładem poszli wszyscy i po chwieli każdy wygłosił krótkie przemówienie. Ja wybrałam książkę. Podałam nazwisko mojej ulubionej autorki. Nie podałam jednak tytułu. Z dwóch powodów. Nie miałam jeszcze żadnej książki, więc tytuł na pewno nie zostałby powielony. Po drugie dawało to duże pole działania osobie kupującej. Było mi zatem bardzo miło, kiedy dostałam świetną książkę i do tego czekoladę (ceny dwadzieścia lat temu były zdecydowanie przystępniejsze). Rok później reforma przeniosła nas do gimnazjum, a ja zrobiłam dokładnie to samo. Poprosiłam o książkę, zastrzegając jednak, że jedną już mam i proszę o inną. I tak zaczęłam budować swoją kolekcję.

A jak to się ma do dzisiejszych zakupów? No choćby prezenty urodzinowe. Pisałam już kiedyś, że dostałam płaszcz, a sama kupiłam spodnie. Przymierzyłam i nawet zapytałam o radę, a potem razem poszliśmy do kasy. Ja dostałam pakunek, druga osoba rachunek. I jeżeli ktoś mi powie, że to nie jest fajne to ja mam swoje argumenty. Czy brzydka na przykład biżuteria-niespodzianka cieszy bardziej niż mój płaszcz? Przekonałam się, że nie. Płaszcz nosiłam kilka miesięcy i wiosną znów mi się przyda, a biżuteria leży w pudełku i zagraca.

Innym plusem są finanse. Jeżeli chcemy zoptymalizować koszty życia musimy podejmować mądre decyzje. Oczywiście, dla każdego pod tym słowem kryje się coś innego. Warto jednak pamiętać, że prezent przydatny i używany, a prezent niepotrzebny i kurzący się na półce, to dwa przeciwległe bieguny. Ten pierwszy redukuje znacznie koszty, ten drugi jedynie je generuje. Jak to działa? Dostaję prezent, który leży. Ktoś wydał pieniądze, a ja tego nie używam. Sama mam potrzebę. Weźmy mój płaszcz i powiedzmy, że kosztował 200 zł. Muszę uzbierać taką sumę i ją wydać. Zatem oboje tracimy.

Nie chodzi mi o przekabacenie wszystkich na moją stronę. Nie uważam także, że jedyną słuszną drogą jest ta, którą ja podążam. Wiem natomiast, że w momencie, kiedy się nad tym zastanowimy i zmienimy przynajmniej jedną rzecz na pewno pójdziemy do przodu. O cofaniu się nie ma mowy, to mnie bardzo cieszy. A jak u was? Niespodzianka czy jednak nie?

2 komentarze:

  1. Ja to jestem jakaś nietypowa, bo nie lubię dostawać prezentów z jakiejkolwiek okazji. Wydają mi się takie wmuszone, podarowane dlatego, że tak wypada. Jeśli już, to zdecydowanie bardziej mnie cieszy jakiś symboliczny drobiazg wręczony ot tak, mimochodem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ważny temat poruszyłaś. I przyznaję, że też mnie to męczy, kiedy wiem, że zbliża się jakaś okazja i będę musiała się z tym zmierzyć.
    A prezenty bez okazji są mega fajne. Ja mam teraz niezłą niespodziankę. Nagle zadzwonił telefon i usłyszałam, że mam z kim iść w góry. Najlepszy prezent!

    OdpowiedzUsuń