Bieganie, cóż za wspaniała rzecz:)
Swoje treningi postanowiłam pobudzić. Biegnąc z górki robię to w zdecydowanie szybszym tempie. Po płaskim też mi się zdarza. I rezultaty są.
Kolejny bieg do autobusu. Wiele linii. Wybrałam numer 11 i okazało się, że w jedną ze stron autobus zawsze się spóźnia w drugą natomiast jedzie zawsze przed czasem. Kolejny raz przekonałam się o tym tydzień temu i postanowiłam zdążyć. Bieg. Serce nie wyrwało się z ciała, a oddech nie powodował wypluwania płuc. Jedynie miłe ciepło na plecach w ten zimny dzień. Było całkiem przyjemnie. 10 nieregularnych treningów, a pierwsze zwycięstwa za mną. Autobusów się nie boję.
A potem treningi zamęczyła choroba. Czułam się świetnie, zrobiłam oczyszczający organizm weekend i zdrowie dopisywało rewelacyjne. A dokładnie w momencie mojego okresu wszyscy dookoła zaczęli chorować. No i jak to zwykle bywa w te dni mój organizm niby młody, silny i zdrowy, ale odmawia posłuszeństwa. Totalne osłabienie i choroba załapała. Trudno się nie zarazić jak 80% ludzi chorych. Dwa dni były tragiczne z gorączką i innymi dolegliwościami. Ale zamiast tony kapsułek biorę naturalne leki. Mam wyciąg z czosnku do picia. Taki skoncentrowany z czymś tam jeszcze. Do tego zioła i dużo owoców. Nieźle stawia na nogi. Dlatego dzieci mi nie przychodzą na zajęcia, a nauczyciele biorą L4. A ja przespałam gorączkę (24h w łóżku) i teraz jestem na nogach. Na tydzień tylko odpuściłam rower i biegi. Czasem mi się nie chce i robię coś wolniej, ale nie jestem chodzącą apteką i nie umieram od zwykłego przeziębienia.
Uprawiajcie sporty i jedzcie zdrowo!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
DorotaM
niedziela, 21 października 2012
niedziela, 30 września 2012
Zadyszka
Jem ostatnio co popadnie. Niestety wir pracy pochłonął mnie doszczętnie, a jedzenie zeszło na bardzo daleki plan. Oczywiście mięsa nigdy nie tknę, ale przetworzone "słodycze" z automatów królują:/
Więc przechodzę na oczyszczanie. Ale o tym innym razem.
Zadyszka. Łapie cię kiedy szybko wchodzisz po schodach. Kiedy idziesz z ciężkimi zakupami, kiedy biegniesz do autobusu. Gdy nie ćwiczysz oddechu i nie starasz się pomóc sercu każdy większy wysiłek powoduje zadyszkę. A wystarczy wykonywać ćwiczenia aerobowe i po problemie. Zbyt rzadko ostatnio pływam. Za to dużo jeżdżę na rowerze. Zadyszka była. Bardzo mała, ale jednak. Serce miało problem, a ciśnienie w głowie...
I nagle wszystko zaczęło znikać. Oddech jest stabilny, serce nie wyrywa się, a krew nie uderza do głowy. Małe zmęczenie pozostało, ale człowiek nie dostaje zawału biegnąc 300 metrów do autobusu.
No to podaj w końcu tą cudowną receptę!!
Bieganie. Moi drodzy po prostu regularne ćwiczenia. Ja biegałam (tak profesjonalnie) do tej pory 6 razy. 25-35 minut. Pod górkę, po płaskim i z górki. Taki teren górzysty mam, więc korzystam. Truchtam w sumie, a nie biegam jak maratończyk. Powolutku, ale do celu. No i już widać efekty. Dobiegłam nieumordowana do autobusu i byłam w stanie powiedzieć jaki chcę kupić bilet. Parę lat temu wsiadłabym i przez 3 minuty "umierała". Potem bym się cała czerwona pozbierała do kierowcy i wydusiła gdzie jadę. Teraz biegnę, a oddech stabilny:)
Więc biegajcie. Wzmocnicie kości, mięśnie i oddech. Dotlenicie mózg! I będziecie mogli wsiąść do autobusu i bez problemu kupicie bilet:) Polecam. Satysfakcja gwarantowana:D
DorotaM
Więc przechodzę na oczyszczanie. Ale o tym innym razem.
Zadyszka. Łapie cię kiedy szybko wchodzisz po schodach. Kiedy idziesz z ciężkimi zakupami, kiedy biegniesz do autobusu. Gdy nie ćwiczysz oddechu i nie starasz się pomóc sercu każdy większy wysiłek powoduje zadyszkę. A wystarczy wykonywać ćwiczenia aerobowe i po problemie. Zbyt rzadko ostatnio pływam. Za to dużo jeżdżę na rowerze. Zadyszka była. Bardzo mała, ale jednak. Serce miało problem, a ciśnienie w głowie...
I nagle wszystko zaczęło znikać. Oddech jest stabilny, serce nie wyrywa się, a krew nie uderza do głowy. Małe zmęczenie pozostało, ale człowiek nie dostaje zawału biegnąc 300 metrów do autobusu.
No to podaj w końcu tą cudowną receptę!!
Bieganie. Moi drodzy po prostu regularne ćwiczenia. Ja biegałam (tak profesjonalnie) do tej pory 6 razy. 25-35 minut. Pod górkę, po płaskim i z górki. Taki teren górzysty mam, więc korzystam. Truchtam w sumie, a nie biegam jak maratończyk. Powolutku, ale do celu. No i już widać efekty. Dobiegłam nieumordowana do autobusu i byłam w stanie powiedzieć jaki chcę kupić bilet. Parę lat temu wsiadłabym i przez 3 minuty "umierała". Potem bym się cała czerwona pozbierała do kierowcy i wydusiła gdzie jadę. Teraz biegnę, a oddech stabilny:)
Więc biegajcie. Wzmocnicie kości, mięśnie i oddech. Dotlenicie mózg! I będziecie mogli wsiąść do autobusu i bez problemu kupicie bilet:) Polecam. Satysfakcja gwarantowana:D
DorotaM
sobota, 22 września 2012
Sportu trochę
Bieganie nigdy nie było moją mocną stroną. Wolałam inne dziedziny sportu. Bieganie sprawiało mi niemałe trudności i ostatecznie nienawidziłam go. Nawet skok przez skrzynię wydawał mi się lepszy. Moją średnią z wf-u zawsze psuła trója z biegania. Kiedy wszystkim nie szło nauczyciel podwyższał oceny, a ja dostawałam czwórkę.Jedyną czwórkę z biegania.
Postanowiłam sobie, że kończę szkołę i nigdy do tego nie wrócę.
Na studiach pływałam i przestałam bać się głębokiej wody. Przynajmniej ten w basenie, bo z nim mam na co dzień do czynienia. Potem kupiłam rower. Chciałam mieć ładny miejski rower z którym można się pokazać. Czasem tylko pojeździć. Bo modne to i mają wszyscy. Zaczęłam jeździć, bo szybciej niż na piechotkę. I zaczęło mi się podobać. Jeździłam rzadko. Płuca za mało wyćwiczone. Serce nieprzystosowane. Pod górkę było męęęęęęcząco. Potem przeprowadzka tam, gdzie zaczynają się góry. Miasto po którym człowiek porusza się sinusoidą. Nie istnieje tu słowo płasko. I w sumie dobrze. Kocham góry i dlatego tu jestem.
A potem brak kasy. Zmusiło mnie to do ciągłej jazdy na rowerze. Do sklepu, do pracy. Początkowo było kiepsko. Starałam się jechać szybko, ale ledwo mi szło na pierwszym biegu. 2 razy w tygodniu dojeżdżałam do pracy około 7 (może nieco więcej) km. Potem trzeba było wrócić. Pierwszy miesiąc był męczarnią, a każde skrzyżowanie ze światłami na których musiałam się zatrzymać najcudowniejszą rzeczą. Potem zrobiło się lżej. Nie chciałam odpuszczać. Wolałam się pomęczyć, bo było to dobre dla samopoczucia. Fizycznego i psychicznego. Więc drugi bieg. Męka pod górki. Kolejne stopnie załamania psychicznego i dwa miesiące walki z ciałem. Zaczęłam robić dłuższe dystanse. Jeździłam 10, a nawet 15 km. Męka była coraz mniejsza. Czasem zdarzało mi się jechać po płaskim na trzecim biegu i z tęsknotą czekałam, aż nie będę musiała wracać już do "dwójki". I nadszedł ten moment. Cała trasa do pracy na "trójce". Ogromne zmęczenie na twarzy, ale i radość, której nie da się opisać.
A potem kontuzja. Zaczęłam jeździć sześć razy w tygodniu. I odnowiło mi się zapalenie mięśni w prawej nodze. Męczy mnie to w sumie od dziesięciu lat. Lekarz, maści, przerwa. Potem powrót do formy. Kiepsko. Głowa się dołuje. Głowa się martwi. Potem poprawa.
I ściana. Jakiś niewidzialny mur, którego nie potrafię przejść. Doszłam do etapu, gdzie nie potrafię wejść na wyższy stopnień. Denerwowałam się jakiś czas.
Cały czas jednak czytałam, czytałam i czytałam. Czytałam bloga Pepsi. A ona nawijała o bieganiu. Stwierdziłam, że jest walnięta. Potem doszłam do wniosku, że wiele ludzi jest walniętych. A potem już wiedziałam, że ona ma rację.
Ludzie są leniwi. Ciągle sami przed sobą wygłaszają wielkie mowy-wymowy. Głupie wymówki, żeby żreć i nie ćwiczyć. A potem chudzi mówią, że grubi się opychają i nie ruszają. I mówią, że ja taka jestem.
A ja ćwiczę i nagle mam mur. Głowa cały czas pracowała. Wstałam w pewną niedzielę o 7 rano i pojechałam do Decathlonu. Za ostatnie pieniądze na życie kupiłam buty do biegania. Bardzo chciałam czarne, bo nie lubię tych jaskrawych, sportowych ubrań. Czarne były jedynie z najnowszej kolekcji za kupę pieniędzy. Kupiłam biało-fioletowe i od razu ich nienawidziłam. Kupiłam je dlatego, że spełniały istotne dla mnie parametry i były przecenione o jakieś 40%. A i tak wydałam fortunę jak na moje zarobki.
Następnego dla byłam jednak szczęśliwa, że je mam i zaczęłam się owym faktem dzielić. I na wstępie zostałam wyśmiana, że ja na pewno nie ruszę dupy, że nigdy nie będę sportowcem, a buty mają jaskrawy kolor, więc nie są fajne. Buty rzuciłam w kąt, a do ludzi przestałam się odzywać. Zastanawiałam się dlaczego Polacy są tacy "mili". Było mi bardzo przykro. W końcu zebrałam się i poszłam biegać. Znów zostałam wyśmiana. Poczerwieniałam ze zdenerwowania i pobiegłam przed siebie. trwało to 25 minut. W tym czasie się uspokoiłam. Zrobiło mi się lepiej w głowie choć zmęczenie sięgało zenitu. Już wiedziałam o czym pisze Pepsi. I chciałam więcej.
Przed chwilą wróciłam z czwartego biegu. Dziś były 32 min biegania, 10 min marszu i rozciąganie. Właśnie tego mi było trzeba. Właśnie tego.
DorotaM
Postanowiłam sobie, że kończę szkołę i nigdy do tego nie wrócę.
Na studiach pływałam i przestałam bać się głębokiej wody. Przynajmniej ten w basenie, bo z nim mam na co dzień do czynienia. Potem kupiłam rower. Chciałam mieć ładny miejski rower z którym można się pokazać. Czasem tylko pojeździć. Bo modne to i mają wszyscy. Zaczęłam jeździć, bo szybciej niż na piechotkę. I zaczęło mi się podobać. Jeździłam rzadko. Płuca za mało wyćwiczone. Serce nieprzystosowane. Pod górkę było męęęęęęcząco. Potem przeprowadzka tam, gdzie zaczynają się góry. Miasto po którym człowiek porusza się sinusoidą. Nie istnieje tu słowo płasko. I w sumie dobrze. Kocham góry i dlatego tu jestem.
A potem brak kasy. Zmusiło mnie to do ciągłej jazdy na rowerze. Do sklepu, do pracy. Początkowo było kiepsko. Starałam się jechać szybko, ale ledwo mi szło na pierwszym biegu. 2 razy w tygodniu dojeżdżałam do pracy około 7 (może nieco więcej) km. Potem trzeba było wrócić. Pierwszy miesiąc był męczarnią, a każde skrzyżowanie ze światłami na których musiałam się zatrzymać najcudowniejszą rzeczą. Potem zrobiło się lżej. Nie chciałam odpuszczać. Wolałam się pomęczyć, bo było to dobre dla samopoczucia. Fizycznego i psychicznego. Więc drugi bieg. Męka pod górki. Kolejne stopnie załamania psychicznego i dwa miesiące walki z ciałem. Zaczęłam robić dłuższe dystanse. Jeździłam 10, a nawet 15 km. Męka była coraz mniejsza. Czasem zdarzało mi się jechać po płaskim na trzecim biegu i z tęsknotą czekałam, aż nie będę musiała wracać już do "dwójki". I nadszedł ten moment. Cała trasa do pracy na "trójce". Ogromne zmęczenie na twarzy, ale i radość, której nie da się opisać.
A potem kontuzja. Zaczęłam jeździć sześć razy w tygodniu. I odnowiło mi się zapalenie mięśni w prawej nodze. Męczy mnie to w sumie od dziesięciu lat. Lekarz, maści, przerwa. Potem powrót do formy. Kiepsko. Głowa się dołuje. Głowa się martwi. Potem poprawa.
I ściana. Jakiś niewidzialny mur, którego nie potrafię przejść. Doszłam do etapu, gdzie nie potrafię wejść na wyższy stopnień. Denerwowałam się jakiś czas.
Cały czas jednak czytałam, czytałam i czytałam. Czytałam bloga Pepsi. A ona nawijała o bieganiu. Stwierdziłam, że jest walnięta. Potem doszłam do wniosku, że wiele ludzi jest walniętych. A potem już wiedziałam, że ona ma rację.
Ludzie są leniwi. Ciągle sami przed sobą wygłaszają wielkie mowy-wymowy. Głupie wymówki, żeby żreć i nie ćwiczyć. A potem chudzi mówią, że grubi się opychają i nie ruszają. I mówią, że ja taka jestem.
A ja ćwiczę i nagle mam mur. Głowa cały czas pracowała. Wstałam w pewną niedzielę o 7 rano i pojechałam do Decathlonu. Za ostatnie pieniądze na życie kupiłam buty do biegania. Bardzo chciałam czarne, bo nie lubię tych jaskrawych, sportowych ubrań. Czarne były jedynie z najnowszej kolekcji za kupę pieniędzy. Kupiłam biało-fioletowe i od razu ich nienawidziłam. Kupiłam je dlatego, że spełniały istotne dla mnie parametry i były przecenione o jakieś 40%. A i tak wydałam fortunę jak na moje zarobki.
Następnego dla byłam jednak szczęśliwa, że je mam i zaczęłam się owym faktem dzielić. I na wstępie zostałam wyśmiana, że ja na pewno nie ruszę dupy, że nigdy nie będę sportowcem, a buty mają jaskrawy kolor, więc nie są fajne. Buty rzuciłam w kąt, a do ludzi przestałam się odzywać. Zastanawiałam się dlaczego Polacy są tacy "mili". Było mi bardzo przykro. W końcu zebrałam się i poszłam biegać. Znów zostałam wyśmiana. Poczerwieniałam ze zdenerwowania i pobiegłam przed siebie. trwało to 25 minut. W tym czasie się uspokoiłam. Zrobiło mi się lepiej w głowie choć zmęczenie sięgało zenitu. Już wiedziałam o czym pisze Pepsi. I chciałam więcej.
Przed chwilą wróciłam z czwartego biegu. Dziś były 32 min biegania, 10 min marszu i rozciąganie. Właśnie tego mi było trzeba. Właśnie tego.
DorotaM
niedziela, 9 września 2012
Grubi ludzie
Ciągle spotykam się z opinią, że grubi ludzie nie uprawiają sportu, są bardzo chorzy, a wyniki podstawowych badań przyprawiają o zawrót głowy, nie mówiąc już o głębszej analizie.
Nie będę wszystkich broniła bo otyłość i choroby cywilizacyjne są plagą, ale nie można wszystkiego uogólniać.
Według wytycznych lekarzy i dietetyków: moja waga jest bardzo dobra, wyniki badań mam rewelacyjne, rzadko choruję, uprawiam dużo różnych sportów i jem w miarę zdrowo.
A jak ktoś na mnie popatrzy to to stwierdza, że jem co popadnie, nie ruszam się, jestem gruba i brzydka więc na pewno jestem na coś chora.
Moje szerokie biodra i grube nogi do końca życia mnie nie opuszczą. Jedyną nadzieją jest bieganie, które zaczynam właśnie trenować. Ale obawiam się, że będzie tak jak z innymi sportami z którymi wiązałam te same nadzieje.
Zaburzone są więc proporcje, gdzie od pasa w dół mam większy rozmiar niż na górze. Wyglądam jakbym miała dwa tyłki i chwalenie się rozmiarem bluzki S nic tu nie zmieni!
Dlatego nie czepiajcie się wszystkich grubych ludzi.
Czepiajcie się tych, którzy żrą w Macu i nie ruszają dupy z fotela!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Nie będę wszystkich broniła bo otyłość i choroby cywilizacyjne są plagą, ale nie można wszystkiego uogólniać.
Według wytycznych lekarzy i dietetyków: moja waga jest bardzo dobra, wyniki badań mam rewelacyjne, rzadko choruję, uprawiam dużo różnych sportów i jem w miarę zdrowo.
A jak ktoś na mnie popatrzy to to stwierdza, że jem co popadnie, nie ruszam się, jestem gruba i brzydka więc na pewno jestem na coś chora.
Moje szerokie biodra i grube nogi do końca życia mnie nie opuszczą. Jedyną nadzieją jest bieganie, które zaczynam właśnie trenować. Ale obawiam się, że będzie tak jak z innymi sportami z którymi wiązałam te same nadzieje.
Zaburzone są więc proporcje, gdzie od pasa w dół mam większy rozmiar niż na górze. Wyglądam jakbym miała dwa tyłki i chwalenie się rozmiarem bluzki S nic tu nie zmieni!
Dlatego nie czepiajcie się wszystkich grubych ludzi.
Czepiajcie się tych, którzy żrą w Macu i nie ruszają dupy z fotela!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
sobota, 1 września 2012
Zupa z kwiatami cukinii
Pyszna włoska zupka :)
Jeżeli znajdziesz całe cukinie z kwiatami wykorzystaj je. Jeśli masz jedynie same cukinie nie zmienia to bardzo przepisu.
kilka łyżek oliwy
1 posiekana cebula
garść świeżej posiekanej pietruszki
ząbek czosnku, drobno posiekany (opcjonalnie)
2 obrane i pokrojone ziemniaki
2 garści fasolki szparagowej pokrojonej na kawałki
300 ml sosu pomidorowego (najlepiej samodzielnie przygotowanego ze świeżych letnich pomidorów:) )
nieco soli
4 małe cukinie
kwiaty, liście i łodygi cukinii (opcjonalnie)
W głębokim garnku rozgrzej oliwę i zeszklij cebulę. Dodaj pietruszkę, czosnek i ziemniaki. Podsmaż minutę, by czosnek się nie przypalił. Dodaj fasolkę, sos i posól. Wlej wodę by przykryła całość i był zapas kilku centymetrów. Gotuj pod przykryciem 15 minut. Posiekaj cukinie w drobną kostkę. Kwiaty zostaw w całości. dodaj do garnka. Gotuj 30 minut.Smacznego.
Jeżeli znajdziesz całe cukinie z kwiatami wykorzystaj je. Jeśli masz jedynie same cukinie nie zmienia to bardzo przepisu.
kilka łyżek oliwy
1 posiekana cebula
garść świeżej posiekanej pietruszki
ząbek czosnku, drobno posiekany (opcjonalnie)
2 obrane i pokrojone ziemniaki
2 garści fasolki szparagowej pokrojonej na kawałki
300 ml sosu pomidorowego (najlepiej samodzielnie przygotowanego ze świeżych letnich pomidorów:) )
nieco soli
4 małe cukinie
kwiaty, liście i łodygi cukinii (opcjonalnie)
W głębokim garnku rozgrzej oliwę i zeszklij cebulę. Dodaj pietruszkę, czosnek i ziemniaki. Podsmaż minutę, by czosnek się nie przypalił. Dodaj fasolkę, sos i posól. Wlej wodę by przykryła całość i był zapas kilku centymetrów. Gotuj pod przykryciem 15 minut. Posiekaj cukinie w drobną kostkę. Kwiaty zostaw w całości. dodaj do garnka. Gotuj 30 minut.Smacznego.
Uzależnienia
Tydzień był intensywny. Nie było czasu ani na porządne spanie, ani na zdrowe jedzenie. 12 godzin spędzałam na szkoleniu. Przerwa była na tyle krótka, że wszyscy biegali jedynie do "Żabki" na dole po zupki z kubka, colę i bułki. Przed wyjazdem okazało się dopiero, że gdzieś niedaleko jest "Biedronka". A potem całe godziny w pociągach. Było źle. Skupienie było tak wielkie, że widzę to dopiero teraz analizując całą tą dziwna sytuację. I zauważam, że przyzwyczajenie z dzieciństwa do chleba i uzależnienie od glutenu jest szalenie wielkie. Hmmm jeden z moich narkotyków. I muszę co nieco zaradzić. Żeby się ciągle nie objadać chlebem. Nawet myślę o upieczeniu go w domu, żeby zmniejszyć ilość syfu. Ale nadal jest to chleb. A były całe tygodnie kiedy go nie dotykałam. Kiedy nie był mi potrzebny do szczęścia. I znów wpadłam w wir. Muszę to jeszcze raz przemyśleć i zaradzić. Jedzeniowo podupadam.
Nie mam czasu myśleć o jedzeniu lub ciągle myślę o jedzeniu. Człowiek tak się koncentruje, że się zatraca. A jeszcze parę tygodni temu było dużo lepiej.
Ale kilka dni i przyjdzie motywacja w postaci innej osoby, która obiecała zacząć ze mną oczyszczanie. Brak zapychaczy: chleb, makaron, ryż, kasze. Same warzywa z dodatkiem owoców. Prawie bez tłuszczu.
Człowiek potrzebuje około 3 tygodnie, aby się w miarę przestawić. Po miesiącu coś staje się nawykiem i nawet nie zwracamy na to uwagi.
A poza tym kiedyś nie wierzyłam, że pewne rzeczy można jeść raw. Przykładem jest tu kalafior oraz kukurydza. Po co męczyć się z kolbami, które trzeba kroić, bo nie mieszczą się w żadnym garnku! Kukurydza jest słodka i pyszna. Kupujemy kukurydzę, myjemy, suszymy i jemy:) Polecam
A kalafior surowy... ja wykorzystuję do sałatek. Sałata, papryka, pomidor czy co kto lubi. Do tego przyprawy i ... kalafior:)
I tak od chleba idziemy do kalafiora :)
Pozdrawiam :)
DorotaM
Nie mam czasu myśleć o jedzeniu lub ciągle myślę o jedzeniu. Człowiek tak się koncentruje, że się zatraca. A jeszcze parę tygodni temu było dużo lepiej.
Ale kilka dni i przyjdzie motywacja w postaci innej osoby, która obiecała zacząć ze mną oczyszczanie. Brak zapychaczy: chleb, makaron, ryż, kasze. Same warzywa z dodatkiem owoców. Prawie bez tłuszczu.
Człowiek potrzebuje około 3 tygodnie, aby się w miarę przestawić. Po miesiącu coś staje się nawykiem i nawet nie zwracamy na to uwagi.
A poza tym kiedyś nie wierzyłam, że pewne rzeczy można jeść raw. Przykładem jest tu kalafior oraz kukurydza. Po co męczyć się z kolbami, które trzeba kroić, bo nie mieszczą się w żadnym garnku! Kukurydza jest słodka i pyszna. Kupujemy kukurydzę, myjemy, suszymy i jemy:) Polecam
A kalafior surowy... ja wykorzystuję do sałatek. Sałata, papryka, pomidor czy co kto lubi. Do tego przyprawy i ... kalafior:)
I tak od chleba idziemy do kalafiora :)
Pozdrawiam :)
DorotaM
niedziela, 19 sierpnia 2012
Zmobilizuj się cz. III i IV
Wyjeżdżam na szkolenie. Do pisania wrócę dopiero w weekend. A poniżej dwie ostatnie części ćwiczeń do mobilizowania się :)
Przyjemnego czytania i pracy życzę :) <3
DorotaM
Przyjemnego czytania i pracy życzę :) <3
3.
Dwójmyślenie zamiast fantazjowania
MYŚL
NIE TYLKO O KORZYŚCIACH, ALE TAKŻE O PRZESZKODACHSekretem
utrzymania nieustającej motywacji do działania jest zachowanie
równowagi między emocjami a logiką. Marzenia,
wizualizacja celu i określenie tego, czego w życiu pragniesz,
pobudza emocje, ale bez realnego spojrzenia na możliwości
osiągnięcia sukcesu zostaniesz tylko marzycielem. Nie ruszysz z
miejsca,
mimo
że wiesz, co mogłoby być dla ciebie dobre, jeśli nie czujesz, że
cel to jest coś, czego bardzo pragniesz. Brytyjski psycholog Richard
Wisenlan proponuje metodę pomocną w ustaleniu balansu między
emocjami a intelektem, która podtrzyma w tobie motywację
do
osiągnięcia celu. Nazywa ją „dwój-myśleniem" i proponuje
ją jako uzupełnienie wizualizacji odniesionego sukcesu, która
podnosi nastrój, ale nie wystarczy do wytrwania w drodze do
celu. Wiseman zachęca, aby
skupić
się na korzyściach wynikających
z finalizowania
działań,
ale również na przeszkodach, jakie mogą stanąć nam na drodze.
ĆWICZENIE
Ćwiczenie
to wykonaj w skupieniu i poświęć na nie sporo czasu. Weź coś do
pisania. Odpowiedzi na poniższe pytania. Nie spiesz się, pozwól
najpierw swojej wyobraźni i emocjom stworzyć w twojej głowie
odpowiednie obrazy.
»
Jaki
masz cel?
»
Wyobraź
sobie i zapisz, w
jaki sposób poprawi się twoje życie,
jeśli uda ci się ten cel osiągnąć. Wyobraź sobie wszystkie
możliwe korzyści – jak będziesz wyglądać, jak będziesz się
czuć, co zmieni się w tobie, co w twoim otoczeniu itp.
»
Podziel
swój cel na mniejsze konkretne kroki.
Każdy z nich zapisz na małej oddzielnej karteczce. Przyjrzyj się
każdemu mini celowi, który zapisałeś i zastanów się co może
pójść nie tak, co może przeszkodzić ci na tym etapie – zapisz
to na odwrocie kartki. Teraz zastanów się, jak sobie poradzisz z
przeszkodą. Może Masz pomysł, jak teraz zmodyfikować ten krok,
aby uniknąć przeszkody?
4.
Siła
nawyku
11
SPCJSOBÓW
NA PROKRASTYNCJĘ Czasem
bywa tak, że minio konkretnie ustalonego, ambitnego i spójnego celu
odkładamy pracę nad: jego osiągnięciem! na później lub w ogóle
jej nie podejmujemy. Wynikać
to może z wielu przyczyn: lęku przed porażką, perfekcjonizmu,
niskiego poziomu samokontroli, postrzegania pracy nad osiągnięciem
celu jako całości, a nie sekwencji działań, szybkiego nudzenia
się czy złej oceny tego, jak czasochłonne jest zadanie. Chroniczne
odkładanie; na później tego, czym powinniśmy się zająć w danej
chwili, nazywa
się prokrastynacją. Prokrastynacja jest działaniem: na własną
szkodę, co może prowadzić do poważnych problemów -
niewywiązywania się z obowiązków, niepłacenia rachunków czy
niewystarczającego przygotowania do wyzwań. Z
chronicznym
odkładaniem rzeczy na później można walczyć. Oto kilka sposobów:
»
Rozbij duże cele na mniejsze, „łatwiejsze w obsłudze"
elementy.
»
Zacznij w
dowolnym
miejscu. Już
samo działanie obniża napięcie związane z rozpoczęciem pracy nad
tym, co chcesz osiągnąć. Jeśli będziesz wytrwale rozpoczynał,
zakończenie dojdzie do skutku, głównie dlatego iż pojawił się w
tobie naturalna potrzeba domykania tego, co rozpocząłeś.
»
Skorzystaj z metody „ser szwajcarski": zacznij od
„zrobienia dziur” w swoim zadaniu Wykonaj
łatwe, natychmiastowe działania, które zajmą
pięć lub
nawet
mniej minut.
Jeśli jakieś zadanie poprowadzi cię w ślepą uliczkę, zajmij się
innym. Ciąg natychmiastowych zadań pewnie nie wystarczy do
ukończenia projektu, ale pomoże ci się zorientować, co trzeba
zrobić i kto ma to zrobić.
»
Inna szkoła uczy, że najskuteczniejsze jest wykonanie najpierw
najtrudniejszych, najbardziej nieprzyjemnych części zadania.
Pomyśl,
jak je wykonać kreatywnie, łatwo i szybko. Potem będzie już tylko
przyjemnie.
»
Wyznaczaj granice. Ustal
własne tempo. Zaplanuj czas nawet na odrobienie zaległości.
»
Mądrze wykorzystuj swoją szczytową formę w ciągu
doby. Staraj
się osiągnąć codzienną porcję nieprzerwanej, wysokowydajnej
pracy. Niech to będzie przynajmniej 30 minut dziennie.
»
Gdy zabierasz się do pracy, usuń zakłócenia wyłącz TV, internet
i komunikatory. Pamiętaj
też, że będzie ci trudno zachować wysoki poziom energii, kiedy
pracujesz lub czytasz na kanapie pod kocem. Zorganizuj swoje miejsce
pracy tak, żebyś mógł się skupić, ale żebyś nie tracił
wysokiego poziomu energii - zadbaj o wygodne krzesło, zrób porządek
Wokół siebie, niezbędne rzeczy miej pod ręką.
»
Stosuj pozytywny monolog wewnętrzny na temat swoich zadań.
Powtarzanie
sobie „muszę" oraz „powinienem" utrzymuje cię w
poczuciu winy, beznadziei i depresji. Zamiast tego skup się na
rezultatach, jakie
chcesz
uzyskać i mów „chcę", „wolę".
»
Niech twoim celem będzie to, że jesteś świetny. Doskonałość
nie istnieje. Pamiętaj
o zasadzie Pareto - 20 proc. najbardziej istotnych czynności
wystarczy, by osiągnąć 80. proc. efektów. Zadowalaj się
wystarczająco dobrym celem - to więcej niż potrzeba w przypadku
większości zadań.
»
Zapamiętaj słowa Jima Ryuną „Motywacja jest tym, co pozwala ci
zacząć. Nawyk
jest tym, co pozwala ci wytrwać". Jeśli trudno ci wytrwać we
wprowadzaniu jakiejś zmiany w swoim zachowaniu, zrób eksperyment.
Powtarzaj nowe zachowanie przez30
dni.
Po tym czasie nowe zachowanie na pewno stanie się już twoim
nawykiem, a jeśli okaże się błędnym wyborem - po prostu z niego
zrezygnujesz.
»
Zadbaj o
swoją
postawę: określ
pozycję ciała predysponują
do pojawienia się w nas konkretnych emocji. Sprawdź to na sobie.
Pomyśl
o ambitnym zadaniu, które cię czeka. Wstań niechętnie, złącz
nogi, opuść ręce i zgarbiony powiedz do siebie: „Dam radę".
Jak się czujesz?
Jesteś zmotywowany? Teraz stań w lekkim rozkroku, wyprostuj się, odważnie spójrz przed siebie i powtórz głośniej: „Dam radę". Czy teraz czujesz się bardziej na siłach?
Jesteś zmotywowany? Teraz stań w lekkim rozkroku, wyprostuj się, odważnie spójrz przed siebie i powtórz głośniej: „Dam radę". Czy teraz czujesz się bardziej na siłach?
DorotaM
sobota, 18 sierpnia 2012
Warsztaty surowo-rozwojowe w Krakowie
Minął miesiąc.
Warsztaty odbyły się cztery tygodnie temu. Był to jeden z moich największych pozytywnych impulsów w życiu. Bałam się. Zapisać. Przyjechać. Odezwać. Kiedy Ewcia do mnie podeszła zrobiło mi się sucho w ustach, serce zabiło mocniej. Wyglądała jeszcze piękniej niż na zdjęciach. Alani miała jeszcze większy uśmiech, a Ania była jeszcze wyższa. Chwilę się bałam po czym postanowiłam, że nie będę biernie siedziała. Zaczęłam pisać.
Zostałam także poproszona o zaprezentowanie się na grupowej fotce. Zwlekałam. Zastanawiałam się do kogo się odezwać, żeby dostać zdjęcie. Potem myślałam co napisać pod zdjęciem. W końcu od myślenia głowa mnie rozbolała, a literek jak nie było tak nie ma. I na spontana zaczęłam pisać.
Warsztaty były cudowne. Jedzonko pierwsza klasa :D
Ludzie bardzo mili i ciekawie zakręceni:)
A zdjęcie udostępniła mi Ewcia, której jeszcze raz serdecznie dziękuję.
Nikt nie dał mi tyle powera co ludzie tam.
A ja jestem nad tym czerwonym bazgrołem, który miał być strzałką :P
Ściskam mocno <3
DorotaM
Warsztaty odbyły się cztery tygodnie temu. Był to jeden z moich największych pozytywnych impulsów w życiu. Bałam się. Zapisać. Przyjechać. Odezwać. Kiedy Ewcia do mnie podeszła zrobiło mi się sucho w ustach, serce zabiło mocniej. Wyglądała jeszcze piękniej niż na zdjęciach. Alani miała jeszcze większy uśmiech, a Ania była jeszcze wyższa. Chwilę się bałam po czym postanowiłam, że nie będę biernie siedziała. Zaczęłam pisać.
Zostałam także poproszona o zaprezentowanie się na grupowej fotce. Zwlekałam. Zastanawiałam się do kogo się odezwać, żeby dostać zdjęcie. Potem myślałam co napisać pod zdjęciem. W końcu od myślenia głowa mnie rozbolała, a literek jak nie było tak nie ma. I na spontana zaczęłam pisać.
Warsztaty były cudowne. Jedzonko pierwsza klasa :D
Ludzie bardzo mili i ciekawie zakręceni:)
A zdjęcie udostępniła mi Ewcia, której jeszcze raz serdecznie dziękuję.
Nikt nie dał mi tyle powera co ludzie tam.
A ja jestem nad tym czerwonym bazgrołem, który miał być strzałką :P
Ściskam mocno <3
DorotaM
Zmobilizuj się cz. II
2.Zasady
Wisemana
PLANUJ
KONKRETNIE I ZAPEWNIJ SOBIE WSPARCIE BLISKICH
Richard
Wiseman, profesor psychologii w Hertfordshire, przez rok monitorował
postępy ponad pięciuset osób, które starały się osiągnąć
swoje cele, takie jak utrata wagi, zmiana kwalifikacji, rzucenie
palenia, znalezienie partnera czy zmiana trybu życia na hardziej
ekologiczny. Pod
koniec badania Wiseman poprosił uczestników o opisanie technik,
jakich używali do osiągnięcia sukcesu, i o określenie, w jakim
stopniu im się powiodło. Okazało się, że jedynie 10 proc.
badanych osiągnęło swoje zamierzenia, a techniki, które
stosowali, należą do pięciu kategorii.
»
Ci, którym udało się osiągnąć sukces w działaniu, mieli
określony cel i plan, czyli pomniejsze cele prowadzące do efektu
końcowego. Technika
ustalania celów okazała się najbardziej skuteczna, kiedy były one
konkretne, wymierne i miały określony czas realizacji. Czyli sukces
osiągnął ten, kto zamiast zakładać: "chcę być szczęśliwszy",
określił konkretnie:
"Będę
dwa wieczory w tygodniu spędzać z
przyjaciółmi i raz w roku zwiedzę nowy kraj".
»
Osoby, którym się powiodło, częściej niż inne opowiadały o
swoich zamierzeniach rodzinie czy znajomym.
Ta publiczna deklaracja utrudniała rezygnację z postanowień i
zapewniała wsparcie ze strony bliskich
»
Uczestnicy badania, którzy z sukcesem wprowadzali zmiany, częściej
skupiali się na pozytywnych skutkach osiągnięcia celu. Nie
chodzi o fantazjowanie na temat nowej, upragnionej sytuacji, ale o
stworzenie obiektywnej listy korzyści, jakie przyniesie
zrealizowanie planów.
»
Pomogły także nagrody za nieprzyjemne i trudne do przejścia
szczeble na drodze do celu.
»
Ci, którym się powiodło, częściej monitorowali swoje postępy,
robili podsumowania i notowali je
w formie dziennika, wykresu itp. Zapisywanie
podniosło szanse badanych na osiągnięcie sukcesu.
ĆWICZENIE
1.
Wybierz
jeden cel, który wydaje ci się teraz najważniejszy, lub skorzystaj
z efektów poprzedniej ćwiczenia i zapisz, czego tak naprawdę
chcesz.
ĆWICZENIE
2.
Sformułuj
cel tak, aby jak najbardziej zwiększyć swoją motywację do
osiągnięcia go. Pomogą ci w tym poniższe wskazówki.
1.
Cel trzeba
zdefiniować jak najbardziej
precyzyjnie.
Zrozumienie celu
nie powinno stanowić kłopotu, sformułowanie powinno być
jednoznaczne i nie pozostawiać miejsca na luźną interpretację.
Sformułuj cel pozytywnie - czyli zastanów się, czego chcesz, a nie
jaką sytuację chcesz
zmienić. Pomogą ci w tym pytania:
Czego
dokładnie chcesz?
Co chcesz
konkretnie osiągnąć?
Jakiej
dziedziny dotyczy cel?
Jakich
cech, zachowań, umiejętności?
2.
Cel musi być
wymierny, czyli tak sformułowany, by można było liczbowo wyrazić
stopień jego realizacji.
Pomogą
ci w tym pytania:
Po
czym poznasz, że osiągnąłeś cel?
Jaki
skutek wywoła osiągnięcie tego celu?
Jaki
stan psychofizyczny chcesz uzyskać?
Jakie
twoje potrzeby zaspokoi?
3.
Cel
musi być dla ciebie atrakcyjny, wzbudzać ciekawość i chęć
działania. Poza tym musi być stosunkowo trudny, ale jednocześnie
możliwy do osiągnięcia. Pomogą ci w tym pytania:
Jakie
korzyści odniesiesz, gdy osiągniesz ten cel?
Jakie korzyści odniosą inni?
Jaki efekt chcesz uzyskać?
Co stracisz, gdy nie osiągniesz tego celu?
Jakie korzyści odniosą inni?
Jaki efekt chcesz uzyskać?
Co stracisz, gdy nie osiągniesz tego celu?
4.
Cel musi być
określony w czasie, jak najbardziej realistycznie. Wyznaczony czas
osiągnięcia celu jest dobrym czynnikiem mobilizującym.
Pomogą ci w tym pytania:
Kiedy
osiągniesz
swój cel?
Ile
czasu zajmie ci osiągnięcie
celu?
5.
Cel musi być realny - czyli do osiągnięcia z uwzględnieniem
zasobów, obecnej sytuacji,
czasu przeznaczonego na osiągnięcie celu. Pomogą ci w tym pytania:
Jakie
argumenty przemawiają za realnością tego celu?
Czy w tym
czasie, z tymi zasobami, które masz, cel jest możliwy do
osiągnięcia?
Komu
i jak zamierzasz opowiedzieć o swoich zamierzeniach?
piątek, 17 sierpnia 2012
Zmobilizuj się cz. I
Motywacja
w znacznym stopniu zależy od proporcji między obowiązkami
a marzeniami, a także od równowagi pomiędzy emocjami i logiką
1. Chcę
kontra muszę
ŻYCIE JEST ZBYT KRÓTKIE, ŻEBY ROBIĆ TYLKO TO, CO MUSIMY
Chociaż dotychczasowe rozważania dotyczą motywowania innych, możesz je odnieść do siebie i w zależności od tego, przed jakim zadaniem staniesz, sprawić sobie nagrodę. Jeśli masz przed sobą zadanie,-które jest nudne, rutynowe imało przyjemne, a musisz je wykonać, zadbaj o to, żeby zaplanować, jak się nagrodzisz. Zadanie, które jest zgodne z twoimi celami i rozwija cię nie wymaga motywacji zewnętrznej - samo osiąganie mistrzostwa w tym, co lubisz, będzie dla ciebie nagrodą. Ważne, abyś wykonywał zadania w swoim stylu i tempie oraz miał poczucie sensu i misji działania. "Życie jest zbyt krótkie! żeby robić tylko to, co musimy. Ledwo go starcza na to, co robić chcemy" - podkreśla Tal Ben-Shahar, profesor psychologii z Harvardu i autorytet w dziadzinie rozwoju osobistego.
Chociaż dotychczasowe rozważania dotyczą motywowania innych, możesz je odnieść do siebie i w zależności od tego, przed jakim zadaniem staniesz, sprawić sobie nagrodę. Jeśli masz przed sobą zadanie,-które jest nudne, rutynowe imało przyjemne, a musisz je wykonać, zadbaj o to, żeby zaplanować, jak się nagrodzisz. Zadanie, które jest zgodne z twoimi celami i rozwija cię nie wymaga motywacji zewnętrznej - samo osiąganie mistrzostwa w tym, co lubisz, będzie dla ciebie nagrodą. Ważne, abyś wykonywał zadania w swoim stylu i tempie oraz miał poczucie sensu i misji działania. "Życie jest zbyt krótkie! żeby robić tylko to, co musimy. Ledwo go starcza na to, co robić chcemy" - podkreśla Tal Ben-Shahar, profesor psychologii z Harvardu i autorytet w dziadzinie rozwoju osobistego.
ROBIENIE
TYLKO TEGO, NA CO MA SIĘ OCHOTĘ-NIE JEST JEDNAK MOŻLIWE,
OBOWIĄZKOWYCH ZADAŃ NIE DA SIĘ UNIKNĄĆ. WAŻNA JEST
PROPORCJA
MIĘDZY
TYM, CO "MUSISZ" W ŻYCIU ROBIĆ, «TYM, CO ROBIĆ "CHCESZ".
Często
obowiązki towarzyszą głównym celom i są stopniem, jaki
trzeba pokonać, by osiągnąć to, czego się pragnie. Na przykład
planujesz w przyszłym roku wyjazd na miesiąc w egzotyczne, nieznane
ci miejsce. Musisz odłożyć trochę gotówki, żeby zrealizować
plan.
Oszczędzanie wiąże się z
wieloma
wyrzeczeniami albo z podjęciem dodatkowej pracy, kosztem
twojego czasu wolnego. Nie chodzi więc o to, żeby wyeliminować "muszę" z twojego życia, ale żeby zmniejszyć ich liczbę
na tyle, na ile to możliwe, i pamiętać o tym, jaka czeka cię
nagroda za ich wykonanie. W książce "W stronę szczęścia"
Tal Ben-Shahar przekonuje, że motywacja w znacznym stopniu zależy
od proporcji tego, czego "chcę" i co „muszę". "To
właśnie ona decyduje o tym, czy nie mogę doczekać się
rana, czy może
już na samą myśl o tym, co
mnie
czeka, czuję się zmęczony; czy pod koniec dnia lub tygodnia
odczuwam zadowolenie i satysfakcję, czy może ulgę" -
podsumowuje autor.
ĆWICZENIE 1. Zastanów
się, jak wygląda twój typowy dzień. Czy cieszysz się na myśl o poniedziałku lub poranku?
ĆWICZ NIE 2. Pytanie
siebie: co chcę w życiu robić, nie wystarczy. Trzeba sięgnąć
głębiej. Tal
Ben-Shahar proponuje z jednym ze swoich mistrz ów - Ochadem
Kaminem następujące ćwiczenie: "Kiedy zastanawiasz się,
jaką dragą pójść, najpierw postaraj się ustalić, co jesteś w stanie robić. Spośród wszystkich
tych rzeczy wybierz te które chcesz robić. Potem zawęź
swój wybór do tego, co bardzo chcesz robić. Na
koniec wybierz to co
naprawdę chcesz robić i tym się zajmij".
To właśnie dążenie do osiągnięcia pragnień i marzeń sprawia, że czujesz się najbardziej autentyczny, twórczy i zmotywowany do działania. Wyobraź sobie efekt końcowy, zastanów się, jak możesz wykonać zadanie i co naprawdę chcesz osiągnąć.
cdn.
DorotaM
środa, 15 sierpnia 2012
O wszystkim i o niczym
Zdenerwowanie. Wściekłość. Bezsilność. Rezygnacja. Zastanowienie.
Sama nie wiem jak to pisać. W mojej kuchni pojawiły się mole. Ponieważ nie mieszkam sama i nie tylko ja trzymam różne rzeczy pochowane na co dzień i na czarną godzinę nie wiadomo od kogo się zaczęło. A zaczęło się wiosną.
Generalne porządki robię co najmniej raz w miesiącu. Myślę, że to często. Ludzie zazwyczaj sprzątają szafki jedynie na święta zimą i wiosną.
A dziś miałam mieć dzień z moim lubym skoro oboje byliśmy w domu i mogliśmy poświęcić dzień tylko dla siebie. A dawno takiego nie było. Wczesnym popołudniem robiłam obiad. Jak zwykle kiedy jemy razem robimy dwa obiady. Dla mnie wege, dla niego tradycyjny. Składników więc dużo. Szafki pełne różnych opakowań. Skorzystałam dziś głównie z lodówkowych zapasów. Ale coś mi siedziało z tyłu głowy. Coś siedziało i mówiło: zajrzyj do szafki. No zajrzyj i zobacz co tam jest. Zrób to jeszcze dziś.
I zrobiłam.
Wyjęłam dwa pudełka w których pięknie miałam poukładane słoiki, puszki, pojemniki, worki i woreczki. No bo czasem ugotuję sobie zupę z soczewicy lub kaszę do warzyw. Bo on lubi płatki, słodzi herbatę i uwielbia naleśniki zrobione w domu z mąki i innych składników. Bo każdy kto w domu gotuje ma szafkę, a w niej takie rzeczy! Nie mieszkam sama na pustyni więc mam szafkę, a w niej takie rzeczy!
Ale razem gotujemy rzadko, a jego często nie ma. Więc to leży i co jakiś czas jest wyjmowane.
I wyjęłam.
A w środku były mole. Wszędzie. Dużo. W każdej możliwej postaci.
Przeraziłam się tak bardzo, że prawie wszystko od razu wyrzuciłam. Razem z pojemnikami i słoikami. Sprzątałam dwie szafki przez około dwie godziny.
I nie jest mi przyjemnie z myślą, że pozabijałam te stworzonka, ale z drugiej strony narobiły mi zbyt dużo zamieszania.
Rozmyślałam o co w tym wszystkim chodzi. A na koniec naszła mnie myśl, że to jakaś siła wyższa próbuje mnie ostatecznie odciągnąć od gotowanego jedzenia. Zostały mi jedynie dwa słoiki soczewicy i kilka torebek brązowego ryżu. Szkoda tylko, że wywaliłam worek orzechów.
Ostatecznie postanowiłam zaprzestać gromadzenia większości tego, co do tej pory miałam w kuchennych szafkach. I nawet mój luby będzie się musiał dostosować. Naleśniki od wielkiego dzwona, a płatki w małych porcjach raz na czas. Bez cukru jak twierdzi nie przeżyje więc będzie miał z molami jeżeli wrócą. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Jedno jest pewne. W tym miesiącu sprzątanie mam z głowy. A nad resztą muszę się zastanowić.
DorotaM
Sama nie wiem jak to pisać. W mojej kuchni pojawiły się mole. Ponieważ nie mieszkam sama i nie tylko ja trzymam różne rzeczy pochowane na co dzień i na czarną godzinę nie wiadomo od kogo się zaczęło. A zaczęło się wiosną.
Generalne porządki robię co najmniej raz w miesiącu. Myślę, że to często. Ludzie zazwyczaj sprzątają szafki jedynie na święta zimą i wiosną.
A dziś miałam mieć dzień z moim lubym skoro oboje byliśmy w domu i mogliśmy poświęcić dzień tylko dla siebie. A dawno takiego nie było. Wczesnym popołudniem robiłam obiad. Jak zwykle kiedy jemy razem robimy dwa obiady. Dla mnie wege, dla niego tradycyjny. Składników więc dużo. Szafki pełne różnych opakowań. Skorzystałam dziś głównie z lodówkowych zapasów. Ale coś mi siedziało z tyłu głowy. Coś siedziało i mówiło: zajrzyj do szafki. No zajrzyj i zobacz co tam jest. Zrób to jeszcze dziś.
I zrobiłam.
Wyjęłam dwa pudełka w których pięknie miałam poukładane słoiki, puszki, pojemniki, worki i woreczki. No bo czasem ugotuję sobie zupę z soczewicy lub kaszę do warzyw. Bo on lubi płatki, słodzi herbatę i uwielbia naleśniki zrobione w domu z mąki i innych składników. Bo każdy kto w domu gotuje ma szafkę, a w niej takie rzeczy! Nie mieszkam sama na pustyni więc mam szafkę, a w niej takie rzeczy!
Ale razem gotujemy rzadko, a jego często nie ma. Więc to leży i co jakiś czas jest wyjmowane.
I wyjęłam.
A w środku były mole. Wszędzie. Dużo. W każdej możliwej postaci.
Przeraziłam się tak bardzo, że prawie wszystko od razu wyrzuciłam. Razem z pojemnikami i słoikami. Sprzątałam dwie szafki przez około dwie godziny.
I nie jest mi przyjemnie z myślą, że pozabijałam te stworzonka, ale z drugiej strony narobiły mi zbyt dużo zamieszania.
Rozmyślałam o co w tym wszystkim chodzi. A na koniec naszła mnie myśl, że to jakaś siła wyższa próbuje mnie ostatecznie odciągnąć od gotowanego jedzenia. Zostały mi jedynie dwa słoiki soczewicy i kilka torebek brązowego ryżu. Szkoda tylko, że wywaliłam worek orzechów.
Ostatecznie postanowiłam zaprzestać gromadzenia większości tego, co do tej pory miałam w kuchennych szafkach. I nawet mój luby będzie się musiał dostosować. Naleśniki od wielkiego dzwona, a płatki w małych porcjach raz na czas. Bez cukru jak twierdzi nie przeżyje więc będzie miał z molami jeżeli wrócą. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Jedno jest pewne. W tym miesiącu sprzątanie mam z głowy. A nad resztą muszę się zastanowić.
DorotaM
niedziela, 12 sierpnia 2012
Mydło
Kilka osób przekonywało mnie do kupowania naturalnych kosmetyków, do nie używania sklepowej chemii. Siostra koleżanki, lekarka kilka lat temu przestała używać sklepowych szamponów. Zmieniały kolor włosów, po prostu je wypalały. Powodowały łupież. Włosy nadmiernie się przetłuszczały lub były przesuszone. Trzeba było używać nieskończonej ilości odżywek.
Skóra. Po użyciu zwykłego mydła lub żelu pod prysznic była przesuszona i reagowała alergicznie.
Czy to jest normalne????!!!
Oczywiście, że nie!!!!!
I w ten oto sposób w mojej głowie zalęgła się bardzo niepokojąca myśl. Po kilku miesiącach postanowiłam zrobić samodzielnie mydło. Bez zbędnej i bardzo szkodliwej chemii. Którego skład będę znała, a nie będzie to cała tablica Mendelejewa!!
Zmotywował mnie link, który dostałam od przyjaciółki. Zamieszczam go poniżej:
http://www.naturalnekosmetyki.com/index.php/2010/04/jak-zrobic-mydlo-kastylijskie/
Zrobienie małej porcji trwa jakieś 15-20 minut + stężenie. Bałam się na początku, ale nic trudnego.
Bardzo serdecznie polecam. Mydło to musi niestety leżeć najlepiej kilka miesięcy do stężenia. Nie zraziłam się tym mocno. W tym czasie wykorzystałam większość moich "chemicznych zapasów". Normalnego mydła nie kupiłam już od bardzo dawna. Od 4 miesięcy na przemian używam "mojego" mydła i godnego polecenia mydła z Aleppo, które dostałam w prezencie i jest to najlepsza rzecz jaką mi w moim życiu podarowano. Mydło wolno się ściera, dlatego służy kilka miesięcy:)
http://www.mydlarnia.info.pl/mydlo-oliwkowo-laurowe-z-aleppo-20--cat-226-id-483.aspx
Oba mogą być zarówno mydłem jak i szamponem. Świetnie myją też twarz zamiast chemicznych żeli na wypryski.
Dlatego zróbcie. A jak naprawdę nie chcecie czekać to kupcie. Wiem, że warto. Alergia mojej skóry zmniejszyła się o 75%!!!!
DorotaM
Skóra. Po użyciu zwykłego mydła lub żelu pod prysznic była przesuszona i reagowała alergicznie.
Czy to jest normalne????!!!
Oczywiście, że nie!!!!!
I w ten oto sposób w mojej głowie zalęgła się bardzo niepokojąca myśl. Po kilku miesiącach postanowiłam zrobić samodzielnie mydło. Bez zbędnej i bardzo szkodliwej chemii. Którego skład będę znała, a nie będzie to cała tablica Mendelejewa!!
Zmotywował mnie link, który dostałam od przyjaciółki. Zamieszczam go poniżej:
http://www.naturalnekosmetyki.com/index.php/2010/04/jak-zrobic-mydlo-kastylijskie/
Zrobienie małej porcji trwa jakieś 15-20 minut + stężenie. Bałam się na początku, ale nic trudnego.
Bardzo serdecznie polecam. Mydło to musi niestety leżeć najlepiej kilka miesięcy do stężenia. Nie zraziłam się tym mocno. W tym czasie wykorzystałam większość moich "chemicznych zapasów". Normalnego mydła nie kupiłam już od bardzo dawna. Od 4 miesięcy na przemian używam "mojego" mydła i godnego polecenia mydła z Aleppo, które dostałam w prezencie i jest to najlepsza rzecz jaką mi w moim życiu podarowano. Mydło wolno się ściera, dlatego służy kilka miesięcy:)
http://www.mydlarnia.info.pl/mydlo-oliwkowo-laurowe-z-aleppo-20--cat-226-id-483.aspx
Oba mogą być zarówno mydłem jak i szamponem. Świetnie myją też twarz zamiast chemicznych żeli na wypryski.
Dlatego zróbcie. A jak naprawdę nie chcecie czekać to kupcie. Wiem, że warto. Alergia mojej skóry zmniejszyła się o 75%!!!!
DorotaM
piątek, 10 sierpnia 2012
Recipes.
Witam serdecznie
Zaproponowano mi dziś tortillę :D Obejrzałam placki i stwierdziłam może być. Obejrzałam sos - wykluczone. Obejrzałam nadzienie. PRZECIEŻ JA NIE JEM MIĘSA! Stwierdziłam: nie jem dziś obiadu.
I nagle refleksja: sama zrobię tortillę :)
Placki pożyczyłam, bo nie miałam czasu robić sama. Ale jak się ma jakąś dobrą razową mąkę lub najlepiej kukurydzianą oraz conajmniej godzinę na papranie się z tym to raz na czas się skuszę:)
Kolejny krok to sos. Ponieważ czas mi nie pozwolił posmarowałam placka kilkoma kroplami sosu sojowego i oliwy. Najlepiej byłoby zrobić witariański sos czosnkowy lub pomidorowy.
I nadzienie. U mnie dziś wyglądało to następująco: sałata, cukinia, pomidor, rzodkiew, papryka. Liście sałaty ułożyłam na placku, resztę pokroiłam w miarę drobno. Ułożyłam. na wierz trochę posiekanych oliwek. Przygotowanie trwało 5 minut:) Tyle kolorów. Tyle pyszności :) <3
DorotaM
Zaproponowano mi dziś tortillę :D Obejrzałam placki i stwierdziłam może być. Obejrzałam sos - wykluczone. Obejrzałam nadzienie. PRZECIEŻ JA NIE JEM MIĘSA! Stwierdziłam: nie jem dziś obiadu.
I nagle refleksja: sama zrobię tortillę :)
Placki pożyczyłam, bo nie miałam czasu robić sama. Ale jak się ma jakąś dobrą razową mąkę lub najlepiej kukurydzianą oraz conajmniej godzinę na papranie się z tym to raz na czas się skuszę:)
Kolejny krok to sos. Ponieważ czas mi nie pozwolił posmarowałam placka kilkoma kroplami sosu sojowego i oliwy. Najlepiej byłoby zrobić witariański sos czosnkowy lub pomidorowy.
I nadzienie. U mnie dziś wyglądało to następująco: sałata, cukinia, pomidor, rzodkiew, papryka. Liście sałaty ułożyłam na placku, resztę pokroiłam w miarę drobno. Ułożyłam. na wierz trochę posiekanych oliwek. Przygotowanie trwało 5 minut:) Tyle kolorów. Tyle pyszności :) <3
DorotaM
środa, 8 sierpnia 2012
Ciało
"Zajmowanie się swoim ciałem wyzwala. Wiele kobiet marnuje czas, energię i pieniądze na upiększanie domu, gotowanie dla rodziny i przyjaciół, zajmowanie się innymi ludźmi czy chodzenie do teatru. Zapominają natomiast o swoim ciele i usprawiedliwiają się przed sobą, twierdząc, że nie mają czasu na spacer, oczyszczanie skóry czy planowanie diety.
Nie zdają sobie sprawy z tego, jak ważne jest utrzymanie ciała w harmonii i zdrowiu. Zajmowanie się swoim ciałem i wyglądem, wygładzanie skóry, masowanie i uelastycznianie stawów jest rzadko praktykowane (szczególnie w pewnym wieku) przez ludzi żyjących w krajach zachodnich. Są oni ofiarami myśli judeochrześcijańskiej, traktującej ciało jako należące do sfery tabu i nieczyste. Łaźnie, masaże i teorie dietetyczne epoki hellenistycznej oraz czasów rzymskich zniknęły z naszej kultury właśnie wraz z pojawieniem się chrześcijaństwa.
Co się stało z rozsądkiem i elegancją, ze staraniami o posiadanie promiennej cery, zdrowego ciała, zwinnej sylwetki? Zastąpiły je brak rozsądku, folgowanie sobie, lenistwo, a także brak uczciwości wobec siebie i innych. Czy mamy prawo w imię przyjemności, smacznego jedzenia i rozrywek oraz z powodu płacenia składek na ubezpieczenie społeczne nie dbać o swoje zdrowie, podczas gdy miliony ludzi na świecie nie mają dostępu do podstawowej opieki medycznej, szpitali, a nawet żywności? Dlaczego akceptujemy wysoki poziom cholesterolu, nadmiar kilogramów, wysokie ciśnienie, pozbawioną blasku, pokrytą plamami skórę, zniekształcone stawy, wizyty u lekarza jako nieuniknioną konsekwencję wieku, a odrzucamy zmianę trybu życia, przyzwyczajeń i sposobu odżywania?
Mieć ciało, które powoduje cierpienie i sprawia, że wszystkie ruchy są bolesne, to żyć bez odpoczynku i bez poczucie wolności, bez godności, niezależności. To być niewolnikiem, więźniem samego siebie. A tego niewolnictwa nikt nam nie narzucił.
Potrzeby ciała są ograniczone. Nie powinniśmy ich lekceważyć, ponieważ to od naszego ciała zależy nasze życie. A od naszego życia zależy życie innych. Oczywiście zajmowanie się tylko ciałem (sportem, jedzeniem, zabiegami higienicznymi) jest oznaką braku zdolności intelektualnych. Aby jednak żyć godnie, należy poświęcać ciału nieco uwagi. Trzeba więc nauczyć się (albo raczej przypomnieć sobie), jak zachowywać umiar, co robić, by ciało było bardziej elastyczne, jak się myć, oczyszczać i jak dyscyplinować siebie.
Ciało nie powinno przytłaczać duszy. powinno być dyspozycyjne w sposób zależny od tego, czego wymagają aktywność intelektualna i sfera duchowa."
fragment książki "Sztuka prostoty" Dominique Loreau przełożyła J. Sobotnik, wyd. Czarna owca, wydanie II, Warszawa 2012
polecam w całości
DorotaM
Nie zdają sobie sprawy z tego, jak ważne jest utrzymanie ciała w harmonii i zdrowiu. Zajmowanie się swoim ciałem i wyglądem, wygładzanie skóry, masowanie i uelastycznianie stawów jest rzadko praktykowane (szczególnie w pewnym wieku) przez ludzi żyjących w krajach zachodnich. Są oni ofiarami myśli judeochrześcijańskiej, traktującej ciało jako należące do sfery tabu i nieczyste. Łaźnie, masaże i teorie dietetyczne epoki hellenistycznej oraz czasów rzymskich zniknęły z naszej kultury właśnie wraz z pojawieniem się chrześcijaństwa.
Co się stało z rozsądkiem i elegancją, ze staraniami o posiadanie promiennej cery, zdrowego ciała, zwinnej sylwetki? Zastąpiły je brak rozsądku, folgowanie sobie, lenistwo, a także brak uczciwości wobec siebie i innych. Czy mamy prawo w imię przyjemności, smacznego jedzenia i rozrywek oraz z powodu płacenia składek na ubezpieczenie społeczne nie dbać o swoje zdrowie, podczas gdy miliony ludzi na świecie nie mają dostępu do podstawowej opieki medycznej, szpitali, a nawet żywności? Dlaczego akceptujemy wysoki poziom cholesterolu, nadmiar kilogramów, wysokie ciśnienie, pozbawioną blasku, pokrytą plamami skórę, zniekształcone stawy, wizyty u lekarza jako nieuniknioną konsekwencję wieku, a odrzucamy zmianę trybu życia, przyzwyczajeń i sposobu odżywania?
Mieć ciało, które powoduje cierpienie i sprawia, że wszystkie ruchy są bolesne, to żyć bez odpoczynku i bez poczucie wolności, bez godności, niezależności. To być niewolnikiem, więźniem samego siebie. A tego niewolnictwa nikt nam nie narzucił.
Potrzeby ciała są ograniczone. Nie powinniśmy ich lekceważyć, ponieważ to od naszego ciała zależy nasze życie. A od naszego życia zależy życie innych. Oczywiście zajmowanie się tylko ciałem (sportem, jedzeniem, zabiegami higienicznymi) jest oznaką braku zdolności intelektualnych. Aby jednak żyć godnie, należy poświęcać ciału nieco uwagi. Trzeba więc nauczyć się (albo raczej przypomnieć sobie), jak zachowywać umiar, co robić, by ciało było bardziej elastyczne, jak się myć, oczyszczać i jak dyscyplinować siebie.
Ciało nie powinno przytłaczać duszy. powinno być dyspozycyjne w sposób zależny od tego, czego wymagają aktywność intelektualna i sfera duchowa."
fragment książki "Sztuka prostoty" Dominique Loreau przełożyła J. Sobotnik, wyd. Czarna owca, wydanie II, Warszawa 2012
polecam w całości
DorotaM
wtorek, 7 sierpnia 2012
Mała refleksja nad poszukiwaniem minimalizmu w domu
Poszukałam i jak na razie tu kieruję swoje myśli:
http://www.domosfera.pl/wnetrza/56,94387,11375069,Minimalizm_w_dunskim_stylu__.html
Tylko jedno mnie zastanawia. Praktycznie wszystkie oglądane przeze mnie minimalistyczne wnętrza są strasznie duże. Hale, a nie pokoje.
W miarę poszerzania refleksyjności nad tematem post będzie się powiększał :)
DorotaM
Przychodzi zdrowy człowiek do chorej przychodni NFZ cz. II
Jestem okazem zdrowia.
I to by wystarczyło, ale ja mam znów tysiąc myśli...
Usłyszałam, że wszystkie badania mam ok, ale musiałam sama zacząć pytać. Tak bardzo korciło. Bo to, bo tamto. Wszytko mnie interesowało. Lekarz oczywiście odpowiadał, ale cały czas podkreślał, że wszystko jest w normie.
Jak się okazuje jednego wyniku nie można samodzielnie rozpatrywać. Krew. Objętość mam w dolnej granicy normy, ale pięć innych wyników z tego "działu" jest super. Odczytując je razem (czyli tak jak powinno być) to mój wynik jest rewelacyjny. Niczego mi nie brakuje.
Podobnie mocz. Zdrowa kobieta może mieć nawet 50 000 bakterii w moczu. Z uwagi na krótką cewkę szybko też łapiemy infekcje, a nasz pęcherz choruje. Dopuszcza się z tego tytułu nawet dwa zapalenia pęcherza rocznie. Zwiększone ryzyko występuje przy częstych kontaktach seksualnych, na basenie, w jacuzzi i gdy w nocy mamy w pokoju otwarte okno, a chłodny wiatr nas "podwiewa".
Czyli należy się zamknąć w domu i wegetować. Ciało nie będzie sprawiało problemów. Hmm tylko co z psychiką...
Czyli generalnie żyjmy bez takich ograniczeń i cieszmy się tym :)
A co do badań. Jestem nieco spokojniejsza. Jeszcze czekają mnie robaki, ale to grubszy temat i zajmę się niem za kilka dni.
A badania róbcie dla swojego spokojnego nie tylko serca, ale i umysłu.
A poza tym nieco inny wątek. Duuużo jeżdżę na rowerze. I pływam. Kiedyś nie jeździłam, ale za to tańczyłam. Nie tylko na imprezach, ale przede wszystkim w szkole tańca do której chodziłam.
Pomimo tego wszystkiego nigdy nie byłam szczupła!
10 lat temu zaczęłam mieć problemy z prawym kolanem. Chodziłam do lekarzy. Od jednego do drugiego. Ciągle rentgeny, które nic nie wykazywały. Łapali się za głowę. I nic. Wciskali mi kolagen od zwierząt, a mnie nie było wcale lepiej.
W zeszłym miesiącu zrobiłam na rowerze 500 km. Do tego basen i wyjazdy nad jeziora, gdzie potrafiłam pływać 2-3 h. Bóle się nasiliły. Będąc u lekarza przy okazji zapytałam go co mogę z tym zrobić, bo mi to po prostu przeszkadza w funkcjonowaniu. Bałam się, że wrócą te bóle, które miałam kilka lat temu. Prawie nie mogłam chodzić i płakałam przy każdym kroku.
Lekarz postanowił najpierw zbadać nogę. Zaczął mi ją całą wykręcać na różne strony. Słuchał czy coś nie przeskakuje. Pytał co czuję. I powiedział. TO NIE KOŚCI! Zaczął badać mięśnie. I okazało się, że od 10 lat mam zapalenie mięśni! I muszę na jakiś czas je odciążyć. Brak niektórych sportów (w tym rower :() i leki przeciwzapalne miejscowo. Za 3 tygodnie mam przyjść na kontrolę.
I po co ja marnowałam w liceum czas na leczenie??!! Na wizyty u specjalistów??!! A tu w dwie minuty wszystko wiem. To się nazywa lekarz!! Obyśmy tylko takich spotykali na swojej drodze.
I tylko wtedy kiedy wizyta w gabinecie jest ostatnią możliwością
DorotaM
I to by wystarczyło, ale ja mam znów tysiąc myśli...
Usłyszałam, że wszystkie badania mam ok, ale musiałam sama zacząć pytać. Tak bardzo korciło. Bo to, bo tamto. Wszytko mnie interesowało. Lekarz oczywiście odpowiadał, ale cały czas podkreślał, że wszystko jest w normie.
Jak się okazuje jednego wyniku nie można samodzielnie rozpatrywać. Krew. Objętość mam w dolnej granicy normy, ale pięć innych wyników z tego "działu" jest super. Odczytując je razem (czyli tak jak powinno być) to mój wynik jest rewelacyjny. Niczego mi nie brakuje.
Podobnie mocz. Zdrowa kobieta może mieć nawet 50 000 bakterii w moczu. Z uwagi na krótką cewkę szybko też łapiemy infekcje, a nasz pęcherz choruje. Dopuszcza się z tego tytułu nawet dwa zapalenia pęcherza rocznie. Zwiększone ryzyko występuje przy częstych kontaktach seksualnych, na basenie, w jacuzzi i gdy w nocy mamy w pokoju otwarte okno, a chłodny wiatr nas "podwiewa".
Czyli należy się zamknąć w domu i wegetować. Ciało nie będzie sprawiało problemów. Hmm tylko co z psychiką...
Czyli generalnie żyjmy bez takich ograniczeń i cieszmy się tym :)
A co do badań. Jestem nieco spokojniejsza. Jeszcze czekają mnie robaki, ale to grubszy temat i zajmę się niem za kilka dni.
A badania róbcie dla swojego spokojnego nie tylko serca, ale i umysłu.
A poza tym nieco inny wątek. Duuużo jeżdżę na rowerze. I pływam. Kiedyś nie jeździłam, ale za to tańczyłam. Nie tylko na imprezach, ale przede wszystkim w szkole tańca do której chodziłam.
Pomimo tego wszystkiego nigdy nie byłam szczupła!
10 lat temu zaczęłam mieć problemy z prawym kolanem. Chodziłam do lekarzy. Od jednego do drugiego. Ciągle rentgeny, które nic nie wykazywały. Łapali się za głowę. I nic. Wciskali mi kolagen od zwierząt, a mnie nie było wcale lepiej.
W zeszłym miesiącu zrobiłam na rowerze 500 km. Do tego basen i wyjazdy nad jeziora, gdzie potrafiłam pływać 2-3 h. Bóle się nasiliły. Będąc u lekarza przy okazji zapytałam go co mogę z tym zrobić, bo mi to po prostu przeszkadza w funkcjonowaniu. Bałam się, że wrócą te bóle, które miałam kilka lat temu. Prawie nie mogłam chodzić i płakałam przy każdym kroku.
Lekarz postanowił najpierw zbadać nogę. Zaczął mi ją całą wykręcać na różne strony. Słuchał czy coś nie przeskakuje. Pytał co czuję. I powiedział. TO NIE KOŚCI! Zaczął badać mięśnie. I okazało się, że od 10 lat mam zapalenie mięśni! I muszę na jakiś czas je odciążyć. Brak niektórych sportów (w tym rower :() i leki przeciwzapalne miejscowo. Za 3 tygodnie mam przyjść na kontrolę.
I po co ja marnowałam w liceum czas na leczenie??!! Na wizyty u specjalistów??!! A tu w dwie minuty wszystko wiem. To się nazywa lekarz!! Obyśmy tylko takich spotykali na swojej drodze.
I tylko wtedy kiedy wizyta w gabinecie jest ostatnią możliwością
DorotaM
niedziela, 5 sierpnia 2012
Recipes
Niektóre próbowałam, niektóre nie. Na pewno są pyszne:)
Lato w pełni więc na pierwszy ogień lody:
http://pinkcake.blox.pl/2012/05/Lody-szpinakowe.html
A poza tym chłopcy z sigur ros przygotowali przepisy. Książkę da się za darmo ściągnąć. Są opisy i zdjęcia. Na stronie także filmiki. Polecam.
http://jonsiandalex.com/recipes
A na koniec sałata
3 pomarańcze
2 awokado
garść małych pomidorków
czerwona cebula
natka pietruszki
czarne oliwki
garść płatków migdałowych
ewentualnie sos winegret:
1/2 szklanki oliwy
40 ml octu winnwgo
sól
pieprz
2 łyżki musztardy diżońskiej
sok z cytryny
Wszystkie składniki winegretu zmiksować. Elementy sałatki drobno pokroić i układać warstwami na górze posypując migdałami. Jak ktoś lubi polać sosem.
Smacznego <3
DorotaM
Lato w pełni więc na pierwszy ogień lody:
http://pinkcake.blox.pl/2012/05/Lody-szpinakowe.html
A poza tym chłopcy z sigur ros przygotowali przepisy. Książkę da się za darmo ściągnąć. Są opisy i zdjęcia. Na stronie także filmiki. Polecam.
http://jonsiandalex.com/recipes
A na koniec sałata
3 pomarańcze
2 awokado
garść małych pomidorków
czerwona cebula
natka pietruszki
czarne oliwki
garść płatków migdałowych
ewentualnie sos winegret:
1/2 szklanki oliwy
40 ml octu winnwgo
sól
pieprz
2 łyżki musztardy diżońskiej
sok z cytryny
Wszystkie składniki winegretu zmiksować. Elementy sałatki drobno pokroić i układać warstwami na górze posypując migdałami. Jak ktoś lubi polać sosem.
Smacznego <3
DorotaM
Ten, którego miało nie być
Miałam dzisiaj nic nie pisać. A narodził się ten, którego miało nie być.
Ale różne zdarzenia dzisiejszego (i nie tylko) dnia zmobilizowały mnie do głębokiej analizy człowieka pod pewnymi względami. Od dłuższego czasu to we mnie narastało i dziś czuję, że dorosłam do zadania kilku pytań.
Jestem osobą w miarę poukładaną. To znaczy staram się radzić sobie w każdych warunkach. Nowy dom, nowe miasto, nowa praca, nowi ludzie. Nie załamuję się i podążam na przód. Wiele osób mi mówi, że radzę sobie o wiele lepiej niż oni. Wiem jak wiele mam w sobie złych cech, ale pracuję nad sobą, nad umysłem, ciałem i codziennymi kłopotami. Przecież każdy je ma. Tylko po co wstawać z samego rana z założeniem, że jest się chorym. Po co marudzić, że jest źle, choć jeszcze nic się nie wydarzyło. Po co wymyślać różne historie i opowiadać je żeby tylko zwrócić na siebie uwagę innych. W końcu po co oceniać różnych ludzi i sytuacje kiedy nie ma się obrazu całości. Po czterech latach pracy z chorymi oraz otaczania się różnymi ludźmi w tym hipochondrykami (lub 2 w 1) mam powoli dosyć. Zjadają moją energię dając mi w zamian tylko niechęć do życia i otwierają drzwi do podróży w depresję. A to nie moja droga! Sami pogłębiają swoje fizyczne urazy niewłaściwym zachowaniem. Wolą być do końca życia wytykani jako niepełnosprawni niż wrócić do normalnego życia. Bo dzięki temu dostają od ludzi zainteresowanie, współczucie, pomoc w każdej sytuacji i jak sami mówią ogromne pieniądze.
Może mi ktoś powiedzieć, że jestem nieczuła, ale nie jest to prawda. Wiele lat starałam się robić wszystko na rzecz innych. W pewnym momencie zorientowałam się, że moje życie na tym cierpi. Starałam się przeorganizować to tak, żeby wszyscy mieli korzyści z mojego poświęcenia. Oni i ja. Ale nadszedł moment kiedy zaczynam się wycofywać. Nikt nie docenia tego co robię. Jest wręcz przeciwnie.
Zatem nogą robię krok w tył, głową krok naprzód. I dochodzimy do sedna tego wywodu. Kim jest hipochondryk i co nim kieruje.
Poniższy tekst pochodzi z Wikipedii, ale jego bibliografia ma głęboki sens, więc wydaje mi się, że tak samo jest z tekstem.
"Hipochondria (zaburzenie hipochondryczne) - zaburzenie somatoformiczne, którego dominującą cechą jest stałe nieuzasadnione przekonanie o istnieniu przynajmniej jednej poważnej, postępującej choroby somatycznej.
Osoba cierpiąca na hipochondrię ujawnia uporczywe skargi somatyczne lub stale skupia uwagę na ich fizycznej naturze. Normalne czy banalne doznania lub przejawy są często interpretowane jako nienormalne i świadczące o chorobie, a uwaga skupiona jest zwykle na jednym czy dwóch narządach albo układach ciała.
Hipochondria często występuje w depresji lub towarzyszy jej lęk.
Przyczyną powstawania zaburzenia jest egocentryczna lub narcystyczna orientacja. Historia dzieciństwa jest bogata w doświadczenia urazów psychicznych, łącznie z przemoc i nadużyciami seksualnymi".
O niektórych rzeczach nie wiedziałam, niektóre nie pojawiają się w poznanych mi "żywych" przypadkach.
Hmm.. napisałam cały tekst i połowę skasowałam. Aż się zdenerwowałam jak sobie przypomniałam niektóre sprawy. To napiszę tylko jedną i kończę.
Osoba, nazwijmy ją A pojechała do znajomej osoby, powiedzmy B. Pomieszkała tam jakiś czas na koszt tej osoby, bo stwierdziła, że jest biedna i chora. Osoba B mając znajomych w różnych "poważnych" profesjach opowiedziała to znajomemu lekarzowi. Lekarz bez kontaktu z tą osobą oraz bez zrobienia jakichkolwiek badań wypisać świadectwo lekarskie dla osoby A. Same najgorsze rzeczy. Osoba A poszła do pewnej państwowej instytucji i dostała kilkadziesiąt tysięcy na rehabilitację oraz inne cele. Musi się z tych pieniędzy rozliczyć. Jeżeli nie wyda wszystkiego musi zwrócić resztę. Aby się rozliczyć musi jedynie napisać oświadczenie, że wszystko wydała na określone rzeczy (w tym głównie leczenie). Oświadczenie napisała, wysłała pocztą i koniec przygody. Tylko jest jeden mały szkopuł. Osoba na określone cele wydała kilka tysięcy, a resztę zgarnęła dla siebie.
Nie mam nic przeciwko chorym ludziom, którym należy się pomoc, ale wiem:
po 1., że wiele chorób da się wyleczyć bez służby zdrowia i dodatkowych pieniędzy!
po 2. jest to wobec mnie nieuczciwe, że płacę podatki, żeby budować Polskę, bo w nią wierzę, a nieuczciwi ludzie tak robią. Czy oni nie czują się polakami?
Co sądzicie o hipochondrii i tym co napisałam? Czy tylko ja chciałabym żyć w pięknym, rozwijającym się kraju z uczciwymi i miłymi ludźmi bez takich sytuacji?
Ale różne zdarzenia dzisiejszego (i nie tylko) dnia zmobilizowały mnie do głębokiej analizy człowieka pod pewnymi względami. Od dłuższego czasu to we mnie narastało i dziś czuję, że dorosłam do zadania kilku pytań.
Jestem osobą w miarę poukładaną. To znaczy staram się radzić sobie w każdych warunkach. Nowy dom, nowe miasto, nowa praca, nowi ludzie. Nie załamuję się i podążam na przód. Wiele osób mi mówi, że radzę sobie o wiele lepiej niż oni. Wiem jak wiele mam w sobie złych cech, ale pracuję nad sobą, nad umysłem, ciałem i codziennymi kłopotami. Przecież każdy je ma. Tylko po co wstawać z samego rana z założeniem, że jest się chorym. Po co marudzić, że jest źle, choć jeszcze nic się nie wydarzyło. Po co wymyślać różne historie i opowiadać je żeby tylko zwrócić na siebie uwagę innych. W końcu po co oceniać różnych ludzi i sytuacje kiedy nie ma się obrazu całości. Po czterech latach pracy z chorymi oraz otaczania się różnymi ludźmi w tym hipochondrykami (lub 2 w 1) mam powoli dosyć. Zjadają moją energię dając mi w zamian tylko niechęć do życia i otwierają drzwi do podróży w depresję. A to nie moja droga! Sami pogłębiają swoje fizyczne urazy niewłaściwym zachowaniem. Wolą być do końca życia wytykani jako niepełnosprawni niż wrócić do normalnego życia. Bo dzięki temu dostają od ludzi zainteresowanie, współczucie, pomoc w każdej sytuacji i jak sami mówią ogromne pieniądze.
Może mi ktoś powiedzieć, że jestem nieczuła, ale nie jest to prawda. Wiele lat starałam się robić wszystko na rzecz innych. W pewnym momencie zorientowałam się, że moje życie na tym cierpi. Starałam się przeorganizować to tak, żeby wszyscy mieli korzyści z mojego poświęcenia. Oni i ja. Ale nadszedł moment kiedy zaczynam się wycofywać. Nikt nie docenia tego co robię. Jest wręcz przeciwnie.
Zatem nogą robię krok w tył, głową krok naprzód. I dochodzimy do sedna tego wywodu. Kim jest hipochondryk i co nim kieruje.
Poniższy tekst pochodzi z Wikipedii, ale jego bibliografia ma głęboki sens, więc wydaje mi się, że tak samo jest z tekstem.
"Hipochondria (zaburzenie hipochondryczne) - zaburzenie somatoformiczne, którego dominującą cechą jest stałe nieuzasadnione przekonanie o istnieniu przynajmniej jednej poważnej, postępującej choroby somatycznej.
Osoba cierpiąca na hipochondrię ujawnia uporczywe skargi somatyczne lub stale skupia uwagę na ich fizycznej naturze. Normalne czy banalne doznania lub przejawy są często interpretowane jako nienormalne i świadczące o chorobie, a uwaga skupiona jest zwykle na jednym czy dwóch narządach albo układach ciała.
Hipochondria często występuje w depresji lub towarzyszy jej lęk.
Przyczyną powstawania zaburzenia jest egocentryczna lub narcystyczna orientacja. Historia dzieciństwa jest bogata w doświadczenia urazów psychicznych, łącznie z przemoc i nadużyciami seksualnymi".
O niektórych rzeczach nie wiedziałam, niektóre nie pojawiają się w poznanych mi "żywych" przypadkach.
Hmm.. napisałam cały tekst i połowę skasowałam. Aż się zdenerwowałam jak sobie przypomniałam niektóre sprawy. To napiszę tylko jedną i kończę.
Osoba, nazwijmy ją A pojechała do znajomej osoby, powiedzmy B. Pomieszkała tam jakiś czas na koszt tej osoby, bo stwierdziła, że jest biedna i chora. Osoba B mając znajomych w różnych "poważnych" profesjach opowiedziała to znajomemu lekarzowi. Lekarz bez kontaktu z tą osobą oraz bez zrobienia jakichkolwiek badań wypisać świadectwo lekarskie dla osoby A. Same najgorsze rzeczy. Osoba A poszła do pewnej państwowej instytucji i dostała kilkadziesiąt tysięcy na rehabilitację oraz inne cele. Musi się z tych pieniędzy rozliczyć. Jeżeli nie wyda wszystkiego musi zwrócić resztę. Aby się rozliczyć musi jedynie napisać oświadczenie, że wszystko wydała na określone rzeczy (w tym głównie leczenie). Oświadczenie napisała, wysłała pocztą i koniec przygody. Tylko jest jeden mały szkopuł. Osoba na określone cele wydała kilka tysięcy, a resztę zgarnęła dla siebie.
Nie mam nic przeciwko chorym ludziom, którym należy się pomoc, ale wiem:
po 1., że wiele chorób da się wyleczyć bez służby zdrowia i dodatkowych pieniędzy!
po 2. jest to wobec mnie nieuczciwe, że płacę podatki, żeby budować Polskę, bo w nią wierzę, a nieuczciwi ludzie tak robią. Czy oni nie czują się polakami?
Co sądzicie o hipochondrii i tym co napisałam? Czy tylko ja chciałabym żyć w pięknym, rozwijającym się kraju z uczciwymi i miłymi ludźmi bez takich sytuacji?
piątek, 3 sierpnia 2012
Mini i konsekwencje konsumpcjonizmu
Miałam pisać o badaniach, lekarzach, służbie zdrowia i surowym jedzeniu.
Mój dr wziął dzień wolnego, a wszystko z tym związane przesuwa się o co najmniej 4 dni. NFZ ma przecież weekend.
Zmieniam zatem na moment temat.
Od paru miesięcy próbuję sobie ułożyć życie w nowym mieście ze świeżym spojrzeniem na rzeczywistość. A ponieważ dużo czytam w ręce wpadł mi artykuł o minimalistycznym podejściu do rzeczy. Zafascynowana tym napisałam maila do znajomego, który jak się okazało przysłał mi rewelacyjne linki, ale zupełni inne niż się spodziewałam. Urodziły się dzięki temu dwa wątki, mój i jego. I o nich napiszę.
Najpierw ten drugi:)
Domy. Mieszkania. Ludzie biorą kredyty na 30 lat, żeby mieć 3,4,5, wiele pokoi. Nie chcą 40 m, chcą 150. Budują domy, żeby mieć 200, 300. Zarzynają się w pracy, żeby urządzić całość, bo tyle przestrzeni musi mieć meble i inne gadżety. Potem mają wylew, zawał, raka albo inną chorobę. A wszystko ze stresów, że się straci ten wymarzony dom, a kredyt wisi nad człowiekiem. I Pytam się po co??
Rozumiem to poniekąd. Też chciałabym mieszkać na swoim, ale nie uważam, że to wszystko musi być wielkie i z przepychem. Doszłam do wniosku, że surowe wnętrza też są piękne i skoro nie mam wieloosobowej rodziny to metraż nie jest taki ważny.
Oczywiście są ludzie, którzy przesadzają w drugą stronę. Pewnie mają jakieś powody, ale do mnie jeszcze nie dotarły.
Poniżej ciekawy link. Wydaje mi się, że bardziej w formie eksperymentu lub dla osób opisanych w tym artykule.
Bo przesadza nie jest wskazana w żadną stronę.
http://bryla.gazetadom.pl/bryla/1,85298,4871922.html
A druga sprawa, która stała się dla mnie motywacją. Artykuł z gazety. Niby nic, a jednak coś wielkiego.
Minimalistyczne podejście do gromadzonego dobra. Nie przychylam się do nieposiadania niczego, ale obecny konsumpcjonizm mnie przeraża. Ciągłe promocje w sklepach i namowy reklam, że musisz to mieć. A wcale nie musisz!
Nie uważam, że mam mało rzeczy. Wręcz zaczęłam je segregować i jest ich trochę. Ale dochodzę do wniosku, że wiele z nich związanych jest z moim zawodem, a że część pracy wykonuję w domu ułatwia mi to życie i ratuje wiele sytuacji.
Pozostałych nie jest jeszcze tak dużo żeby się martwić. Mimo to postanowiłam wszystko przegrzebać i pomyśleć nieco nad gromadzonymi dobrami. Jestem nadal w trakcie. Doszłam już jednak do pewnych wniosków. Zdarza mi się kupować kompulsywnie. I mimo, że rzeczy do oddania mam zaledwie kilka, a ostatecznie myślę, że kilkanaście to jednak przychodzi refleksja nad tym co się dzieje na świecie. Kupujemy na potęgę, chwilę korzystamy i bez skrupułów wywalamy. Nie da się tego inaczej nazwać. Często są to rzeczy, które "działają". Nadają się, żeby nadal ich używać! A mimo to musimy posiadać nowszy model:/
Ostatecznie po nitce do kłębka dochodzę do ekologii i ilości odpadów na Ziemi. 100 lat temu było to nie do pomyślenia co się dzieje dzisiaj. Są kraje jak Szwecja, które 90% swoich odpadów w jakiś sposób przetwarzają,a nie gromadzą na wysypiskach. Tam nawet z jedzenia robi się biogaz i ogrzewa mieszkania. Tam nawet ciepła woda ze zlewu trafia do specjalnego urządzenia, które wykorzystuje tą temperaturę (ok 18st.) do wytwarza energię.
U nas ludziom nie chce się wynieść makulatury o innych odpadach już nie wspominając.
Wydawałoby się to takie trudne, a jest szalenie proste.
Mam znajomą rodzinę mieszkającą na obrzeżach miasta. Hodują kury, mają kompostownik. Wszystkie moje "stołowe resztki" trafiają do drugiego kosza i są wywożone do kur. Suchy chleb wisi w worku na oknie. Plastikowe butelki wywożę do pracy. Szefowa je potrzebuje do ponownego użycia. Kosz do makulatury mam 35 km od domu, ale jak tam jadę to biorę siatkę gazet na ramie i nie narzekam. Po ostatnim przeglądaniu moich rzeczy uzbierała się druga. Byłam w szoku.
Nawet nie wiemy jak wiele niepotrzebnie gromadzimy.
A ciuchy.
A ciuchy na koty. Wiele ludzi organizuje akcje dla schronisk. Zbierają ubrania w dobrym stanie i za kilka złotych sprzedają na aukcjach. Pieniądze idą na zwierzęta.
I tak trudno nie gromadzić? Nawet jeżeli mamy za dużo to usiądźmy i pomyślmy. Może za którymś razem dojrzejemy, żeby oddać nasze książki, ubrania lub inne gadżety komuś innemu. Oczyści to nie tylko nasze mieszkanie, ale i głowę.
Z uściskami dla naszej kochanej Ziemi <3
DorotaM
Mój dr wziął dzień wolnego, a wszystko z tym związane przesuwa się o co najmniej 4 dni. NFZ ma przecież weekend.
Zmieniam zatem na moment temat.
Od paru miesięcy próbuję sobie ułożyć życie w nowym mieście ze świeżym spojrzeniem na rzeczywistość. A ponieważ dużo czytam w ręce wpadł mi artykuł o minimalistycznym podejściu do rzeczy. Zafascynowana tym napisałam maila do znajomego, który jak się okazało przysłał mi rewelacyjne linki, ale zupełni inne niż się spodziewałam. Urodziły się dzięki temu dwa wątki, mój i jego. I o nich napiszę.
Najpierw ten drugi:)
Domy. Mieszkania. Ludzie biorą kredyty na 30 lat, żeby mieć 3,4,5, wiele pokoi. Nie chcą 40 m, chcą 150. Budują domy, żeby mieć 200, 300. Zarzynają się w pracy, żeby urządzić całość, bo tyle przestrzeni musi mieć meble i inne gadżety. Potem mają wylew, zawał, raka albo inną chorobę. A wszystko ze stresów, że się straci ten wymarzony dom, a kredyt wisi nad człowiekiem. I Pytam się po co??
Rozumiem to poniekąd. Też chciałabym mieszkać na swoim, ale nie uważam, że to wszystko musi być wielkie i z przepychem. Doszłam do wniosku, że surowe wnętrza też są piękne i skoro nie mam wieloosobowej rodziny to metraż nie jest taki ważny.
Oczywiście są ludzie, którzy przesadzają w drugą stronę. Pewnie mają jakieś powody, ale do mnie jeszcze nie dotarły.
Poniżej ciekawy link. Wydaje mi się, że bardziej w formie eksperymentu lub dla osób opisanych w tym artykule.
Bo przesadza nie jest wskazana w żadną stronę.
http://bryla.gazetadom.pl/bryla/1,85298,4871922.html
A druga sprawa, która stała się dla mnie motywacją. Artykuł z gazety. Niby nic, a jednak coś wielkiego.
Minimalistyczne podejście do gromadzonego dobra. Nie przychylam się do nieposiadania niczego, ale obecny konsumpcjonizm mnie przeraża. Ciągłe promocje w sklepach i namowy reklam, że musisz to mieć. A wcale nie musisz!
Nie uważam, że mam mało rzeczy. Wręcz zaczęłam je segregować i jest ich trochę. Ale dochodzę do wniosku, że wiele z nich związanych jest z moim zawodem, a że część pracy wykonuję w domu ułatwia mi to życie i ratuje wiele sytuacji.
Pozostałych nie jest jeszcze tak dużo żeby się martwić. Mimo to postanowiłam wszystko przegrzebać i pomyśleć nieco nad gromadzonymi dobrami. Jestem nadal w trakcie. Doszłam już jednak do pewnych wniosków. Zdarza mi się kupować kompulsywnie. I mimo, że rzeczy do oddania mam zaledwie kilka, a ostatecznie myślę, że kilkanaście to jednak przychodzi refleksja nad tym co się dzieje na świecie. Kupujemy na potęgę, chwilę korzystamy i bez skrupułów wywalamy. Nie da się tego inaczej nazwać. Często są to rzeczy, które "działają". Nadają się, żeby nadal ich używać! A mimo to musimy posiadać nowszy model:/
Ostatecznie po nitce do kłębka dochodzę do ekologii i ilości odpadów na Ziemi. 100 lat temu było to nie do pomyślenia co się dzieje dzisiaj. Są kraje jak Szwecja, które 90% swoich odpadów w jakiś sposób przetwarzają,a nie gromadzą na wysypiskach. Tam nawet z jedzenia robi się biogaz i ogrzewa mieszkania. Tam nawet ciepła woda ze zlewu trafia do specjalnego urządzenia, które wykorzystuje tą temperaturę (ok 18st.) do wytwarza energię.
U nas ludziom nie chce się wynieść makulatury o innych odpadach już nie wspominając.
Wydawałoby się to takie trudne, a jest szalenie proste.
Mam znajomą rodzinę mieszkającą na obrzeżach miasta. Hodują kury, mają kompostownik. Wszystkie moje "stołowe resztki" trafiają do drugiego kosza i są wywożone do kur. Suchy chleb wisi w worku na oknie. Plastikowe butelki wywożę do pracy. Szefowa je potrzebuje do ponownego użycia. Kosz do makulatury mam 35 km od domu, ale jak tam jadę to biorę siatkę gazet na ramie i nie narzekam. Po ostatnim przeglądaniu moich rzeczy uzbierała się druga. Byłam w szoku.
Nawet nie wiemy jak wiele niepotrzebnie gromadzimy.
A ciuchy.
A ciuchy na koty. Wiele ludzi organizuje akcje dla schronisk. Zbierają ubrania w dobrym stanie i za kilka złotych sprzedają na aukcjach. Pieniądze idą na zwierzęta.
I tak trudno nie gromadzić? Nawet jeżeli mamy za dużo to usiądźmy i pomyślmy. Może za którymś razem dojrzejemy, żeby oddać nasze książki, ubrania lub inne gadżety komuś innemu. Oczyści to nie tylko nasze mieszkanie, ale i głowę.
Z uściskami dla naszej kochanej Ziemi <3
DorotaM
czwartek, 2 sierpnia 2012
Przychodzi zdrowy człowiek do chorej przychodni NFZ cz. I
W jednym z moich miejsc pracy (gdzie jest 5 osób) usłyszałam, że dostanę 1/8 etatu. Podobnie jedna z koleżanek. Pozostałe osoby będą miały przedłużone zlecenie. My we dwie musimy zrobić z tego zaszczytnego tytułu "umowa o pracę" badania epidemiologiczno jakieś tam. No bo praca z dziećmi, a dzieci jak są wiele godzin poza domem to jedzą. Ja nie będę miała kontaktu z ich posiłkami, ale badania muszę zrobić. Dziewczyny na zleceniu będą im podawały posiłki, ale przecież zlecenie to nie praca, więc mogą być chore i nikt tego nie sprawdzi. Zdziwiło mnie to, potem zdenerwowało, aż w końcu ręce mi do ziemi opadły. Ostatecznie odpuściłam sobie.
Poszłam do domu, ochłonęłam i postanowiłam zapomnieć. Wpadł mi za to do głowy inny, zaskakujący pomysł. Jak już chodzę po lekarzach to zrobię sobie badania. Nie robiłam nic takiego 8 lat. Najwyższy czas. Mam sympatycznego lekarza ogólnego i wybrałam odpowiedni dzień, żeby uniknąć porannych kolejek od 5 rano (ciekawe, że oni wszyscy mają siłę tak stać 3 h w tych kolejkach, a potem kolejne godziny przed gabinetem. Trzeba mieć niezłe zdrowie, żeby to wytrzymać ;P).
Rozmowa trwała około 10 minut. Opowiedziałam mu o niejedzeniu mięsa od roku i o bardzo sporadycznym spożywaniu produktów odzwierzęcych, co i tak chcę całkowicie wyeliminować. Dowiedziałam się zaskakujących rzeczy i muszę to ogłosić światu:
Nie trzeba od razu iść robić badania na B12. Podstawowe badanie krwi może nam wiele powiedzieć. Jeżeli brakuje nam B12 to krwinki będą miały inną objętość, będą nieprawidłowo małe.
Żelazo: można wykryć przez nieprawidłową gęstość krwinek.
Jedynie wit. D nie da się zbadać w ten sposób, ale lekarz pytał mnie czy mam objawy braku wit. D. Po wywiadzie nie stwierdził takowych i pogratulował mi zdrowia.
Jest przekonany, że wyniki wyjdą w normie:)
Postanowiłam zatem badać się regularnie co 3-5 lat (takie normy podają lekarze dla ludzi w moim wieku i nieco starszych).
Badań wegetarian i wegan na odpowiednią skalę się nie robi i wszędzie czytam, że nic się nie dowiem.
Więc sama będę robiła badania. Nie tylko dla siebie, ale też dla innych. Jeżeli ktoś mnie zapyta jakie mam wyniki jestem skłonna je podać.
Wiem, że bardzo chaotycznie piszę, ale emocje mną dziś rządzą i energię mam podwójną. A po pobieraniu krwi nadal mi się ręce trzęsą. Ale krew mam podobno dobrą, bo ciągle mnie gryzą komary (jeden zrobił to przed chwilą).
To tyle na dziś, a reszta jutro jak laboratorium ogarnie moje cztery fiolki czerwonej cieczy!
<3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3
Poszłam do domu, ochłonęłam i postanowiłam zapomnieć. Wpadł mi za to do głowy inny, zaskakujący pomysł. Jak już chodzę po lekarzach to zrobię sobie badania. Nie robiłam nic takiego 8 lat. Najwyższy czas. Mam sympatycznego lekarza ogólnego i wybrałam odpowiedni dzień, żeby uniknąć porannych kolejek od 5 rano (ciekawe, że oni wszyscy mają siłę tak stać 3 h w tych kolejkach, a potem kolejne godziny przed gabinetem. Trzeba mieć niezłe zdrowie, żeby to wytrzymać ;P).
Rozmowa trwała około 10 minut. Opowiedziałam mu o niejedzeniu mięsa od roku i o bardzo sporadycznym spożywaniu produktów odzwierzęcych, co i tak chcę całkowicie wyeliminować. Dowiedziałam się zaskakujących rzeczy i muszę to ogłosić światu:
Nie trzeba od razu iść robić badania na B12. Podstawowe badanie krwi może nam wiele powiedzieć. Jeżeli brakuje nam B12 to krwinki będą miały inną objętość, będą nieprawidłowo małe.
Żelazo: można wykryć przez nieprawidłową gęstość krwinek.
Jedynie wit. D nie da się zbadać w ten sposób, ale lekarz pytał mnie czy mam objawy braku wit. D. Po wywiadzie nie stwierdził takowych i pogratulował mi zdrowia.
Jest przekonany, że wyniki wyjdą w normie:)
Postanowiłam zatem badać się regularnie co 3-5 lat (takie normy podają lekarze dla ludzi w moim wieku i nieco starszych).
Badań wegetarian i wegan na odpowiednią skalę się nie robi i wszędzie czytam, że nic się nie dowiem.
Więc sama będę robiła badania. Nie tylko dla siebie, ale też dla innych. Jeżeli ktoś mnie zapyta jakie mam wyniki jestem skłonna je podać.
Wiem, że bardzo chaotycznie piszę, ale emocje mną dziś rządzą i energię mam podwójną. A po pobieraniu krwi nadal mi się ręce trzęsą. Ale krew mam podobno dobrą, bo ciągle mnie gryzą komary (jeden zrobił to przed chwilą).
To tyle na dziś, a reszta jutro jak laboratorium ogarnie moje cztery fiolki czerwonej cieczy!
<3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3
wtorek, 31 lipca 2012
początek...
Wszystko ma swój początek. Czasem sami nie wiemy gdzie, ale mamy świadomość zmian. Od około dwóch lat nad wieloma sprawami głęboko się zastanawiam. Zaprowadziły mnie one z miejsce w którym jestem teraz i skłoniły mnie również do pisania. Zawsze lubiłam pisać, choć z gramatyką miałam wiele problemów. Jednak moja zaciętość sprawiła, że przy pisaniu prac na studiach dawałam sobie radę lepiej niż większość moich znajomych. Zawsze drążyłam głębiej niż inni, a mój punkt widzenia bywał nieakceptowany. Zetknęłam się nieco z chorobami. Nikt tego nie brał na poważnie, a ja mimo wszystko czułam, że mam problemy. Coraz głębiej drążyłam i pojawił się weganizm, raw i alternatywne metody. Nadal poszukuję i uważam, że jestem na początku mojej drogi, ale ten wstęp zbliża się ku końcowi. A co dalej??? Zobaczymy...
Subskrybuj:
Posty (Atom)