poniedziałek, 3 lutego 2014

Nie chce mi się...

Obiecałam sobie, że będę publikowała minimum pięć postów w tygodniu. Dla jedynych to dużo, dla innych mało. Dla mnie w sam raz. Pochłania to bowiem część moich poranków. W tym momencie wolę poświęcić ten czas na ćwiczenie i zorganizowanie w domu (nie tylko dla mnie) jeszcze zdrowszej diety, niż zwiększenie mojej blogowej pisaniny. Choć bardzo bym chciała, to zdrowie moich najbliższych i moje jest ważniejsze niż jeden dodatkowy post. Mam nadzieję, że nikt się za to nie obrazi. Bo lubię pisać i miło mi kiedy czytacie, ale doba ma niestety tylko 24 h.

Tak poza tym to ostatnio dużo się napracowały moje nogi. A potem głowa. I czuję pewne drobne zmęczenie, które nastąpiło po zwyżce energii. I jakoś średnio chce mi się czytać mądre i trudne artykuły i potem pisać mądre rzecz. Więc zrobiłam sobie dzień lenia. To znaczy lenia od pracy zawodowej i czytania mądrych rzeczy. Ubrałam buty i wyruszyłam w góry. Nie chciałam iść sama i udało się.

I mała refleksja na ten temat. W tygodniu baaardzo mało ludzi coś robi dla swojego zdrowia. Jedynie zapaleńcy, którzy biegają po niezłych stromiznach, albo postrzeleńcy zjeżdżający z tych stromizn na rowerach. W czwartek było takich kilku. Można policzyć na palcach jednej ręki. A my źle skręciliśmy i moje durne "chodźmy w prawo" dało nam mega górę i wycisk ponad siły wieeeelu. W niedzielę już nie popełniłam tego błędu.

Wczoraj Było zupełnie inaczej. Góry mają to do siebie, że na (prawie) każdy szczyt można dojść z różnych stron i różnymi szlakami. Są takie dla leni lub bez kondycji, dla starszych i dla młodszych, dla wyczynowców i kanapowców. W niedzielę chodzi dużo rodzin z małymi dziećmi i staruszkowie. No i zapaleńcy, a od czasu do czasu kanapowcy. Pocieszające jest, że tak wiele osób się rusza raz w tygodniu, czy raz w miesiącu. Ale wiem po sobie, że to nie wystarcza. TO JEST ZA MAŁO.

Miałam wczoraj dyskusję na ten temat. Człowiek pracuje w biurze 40 h/tydzień. Dojeżdża, więc go nie ma w domu kolejnych 5h. A jak są korku to nawet 8-10h na tydzień spędza w samochodzie. Czyli wychodzi z domu o 8 i wracam powiedzmy o 18. Zmęczony i głodny ma jeszcze kilka rzeczy do zrobienia i na ćwiczenia nie ma czasu. Rano ciężko wstać do pracy, a co do tego obudzić się pół godziny wcześniej i się poruszać. I ja taką osobę rozumiem. Sama styczeń miałam ciężki. Odkąd zachorowałam na ospę prawie trzy tygodnie ledwo się ruszałam. Nie dość, że byłam osłabiona przez kilka pierwszych dni to jeszcze to nie wychodzenie z domu. No koszmar. I teraz czuję zmęczenie.




I moja konkluzja. Oczywiście na mój temat. Widzę, że nie jest ze mną tak najgorzej. Mam dni, a nawet tygodnie, kiedy ruszam się ledwo co. Wiem, że powinnam intensywnie ćwiczyć trzy razy w tygodniu. Nie zawsze tak się jednak dzieje. A mimo wszystko mam lepszą kondycję, niż większość osób z którymi mam kontakt. Znajomi, rodzina, ludzie z pracy. To nie jest jednak fakt, który ma mi pomóc spocząć na laurach. Narzekam na swoją wagę, sylwetkę, kondycję. No narzekam i muszę ćwiczyć i się ruszać. W dodatku to jest maga ważne dla zdrowia. A poza tym te widoki. Wchodząc przypomniałam sobie, że mam telefon i cyknęłam kilka fotek. Jakaś dziwna plama zaatakowała mi telefon, ale ja się nią nie przejmuję. Na tą górę po lewej weszliśmy. A potem się zgubiliśmy i wylądowaliśmy pod kolejką. Ale w końcu trafiliśmy na właściwy szlak:) A co najważniejsze to na górze byliśmy cali mokrzy. Mięśnie się napracowały. Sport to nie tylko zamknięta siłownia z grzybem w klimatyzacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz