sobota, 15 marca 2014

NIE podróżowanie

Dwa dni próbowałam się "przespać z tematem". Nagle mnie oświeciło i po prostu zgasło, dlatego nie wiedziałam co dalej. Fakt faktem będzie kontrowersyjnie i pod prąd, ale skoro tak czuję to muszę to napisać. Życie wyleczyło mnie z mówienia prawdy i odzywania się przy każdej okazji, ale teraz czuję, że powinnam.

Lubicie podróżować? W sumie to ja nie lubię długich, nudnych i męczących wojaży. Te godziny w różnych środkach transportu, z bagażami ciężkimi jak nie wiadomo co... I to pakowanie walizek, które nie chcą się zapiąć. Do tego ciężkie plecaki, które trzeba samemu tachać na przykład po górach. No nie lubię tego. Bardzo. Dużo przyjemniej jest już być na miejscu. Pozwiedzać, zjeść coś lokalnego jak nie straszy trupem. Tak. To lubię. Ale nie uważam, że jest to takie niezbędne do życia. To ciągłe jeżdżenie po całym świecie.

Czemu o tym piszę? Co rusz czytam lub słyszę, że zima w Polsce jest taka czy owaka. Że ludzie nienawidzą zimna i najchętniej przenieśliby się do ciepłych krajów i wrócili w kwietniu na święta. Narzekają, narzekają, a popularni blogerzy podsycają ich nienawiść. Sami bowiem udają się na tydzień, dwa lub trzy do "egzotyki" i publikują plażowe zdjęcia i słoneczne klimaty. A "my" ich za to kochamy lub nienawidzimy i jeszcze bardziej narzekamy na swoją codzienność. Tylko co nam to da? Co dobrego wniesie do naszego życia przechodzenie w depresyjny stan i nienawidzenie własnego kraju?!

Jeżeli koniecznie musisz gdzieś wyjechać, to zrób wszystko, żeby się udało. Ja jednak jestem zwolenniczką tej drugiej teorii. Przestań żyć cudzym życiem i cudzymi marzeniami. Zacznij realizować swoje! Żeby często być w górach nie trzeba jechać wielu kilometrów z bagażami. Ja się po porostu przeprowadziłam. Wybrałam miasto, gdzie znajdzie się i praca i można iść w góry z lekkim plecakiem. Da się? Da się! I widok z okna piękny. Żyć nie umierać.

A poza tym sama zadałam sobie podstawowe pytanie: czy ty naprawdę chcesz pojechać....(tu wstawiasz miejsce/kraj/miasto)? Okazuje się, że inni coś opowiadają, coś gdzieś czytasz czy oglądasz i nagle wydaje ci się, że musisz tam być. A to jedynie złudzenie i sugestia otoczenia. Sama mam pewne miejsca, które faktycznie chciałabym odwiedzić, ale jest to ułamek tego co sugerują inni. Po prostu nastała moda na podróże i stały się one bardziej dostępne. Czy jednak musimy ciągle żyć przyszłością i nie dostrzegać tu i teraz? Ja już do tego doszła. A wy odpowiedzcie sobie sami.

poniedziałek, 10 marca 2014

Ananas

Wczorajszy dzień był pełen skrajności. Prawie udało mi się wytrwać bez jedzenia. Poczułam się nieco lżej, dlatego muszę to częściej powtarzać. Co jeszcze się działo? Uczestniczyłam w wymiance ubrań. Od dawna bowiem zbierałam moje i nie tylko ciuchy, aby pozbyć się ich w przystępny i pożyteczny sposób. Kiedyś chodziłam na nieco inne "imprezy". Oddawało się ciuchy za darmo, a kupowało za symboliczną złotówkę od innych. Uzbierane pieniądze szły na schroniska z kotami. Równie dobrze można było przynieść karmy, koce czy inne niezbędne rzeczy. Tym razem mieliśmy zarobić po kilka złotych na swoich rzeczach nie wywalając ich na śmietnik. Zero tematu zwierząt, inni organizatorzy. Ponieważ szykuje mi się przeprowadzka zaczęłam robić porządki w moich rzeczach (nie tylko w ciuchach) i chciałam się po prostu pozbyć tego, co nie jest mi już potrzebne. W taki oto sposób zamierzam też oddać do biblioteki torbę książek. Ciuchy oddane, książki spakowane. A teraz o ananasie i dzisiejszym szejku.

Postanowiłam zdrowo zacząć dzień. No to zielony szejk:

150 ml wody
duża garść szpinaku
dwa banany
1/3 ananasa
łyżka zmielonego siemienia

A co dalej to już wiecie. Blender, a potem pijemy:) Poza tym zaczynam ssanie oleju, ale o tym za tydzień. 

No i w końcu ananas. Jego nazwę zawdzięczamy indyjskiemu słowu "nana" czyli zapach. Źródło cennych witamin, minerałów i kwasów owocowych. Poza naszym talerzem stosuje go również przemysł kosmetyczny i medycyna. Oprócz owocu cenna jest także łodyga w której znajduje się najwięcej bromeliny. Wykazuje ona właściwości przeciwzapalne i przeciwobrzękowe. 
Co leczy owa cudowna substancja:
- obrzęki pourazowe i pooperacyjne
- łagodzi bóle
- obniża gorączkę
- zapobiega osterooporozie (mangan, żelazo, miedź)
- wspomaga leczenie dny moczanowej
- łagodzi stany zapalne przy zapaleniu płuc i oskrzeli
- wspomaga rozpuszczanie zakrzepów krwi
- wspomaga układ immunologiczny
- niszczy zmutowane komórki rakowe
- wspomaga odchudzanie (reguluje pracę żołądka, zmniejsza zgagę)

Ponadto ananasy posiadają dużo błonnika, wody strukturalnej, witaminy: A, C, B1, B2, B6, PP. Do tego kwas foliowy i wiele innych składników. Pomaga sportowcom w regeneracji i jest bardzo orzeźwiający latem. Oczywiście cały czas mówię o świeżym ananasie, a nie tym chemicznym i pocukrzonym z puszki! Jedzmy zatem pięć porcji warzy w i owoców dziennie w tym ananasa. I dla niewtajemniczonych: ketchup to nie porcja warzyw. 
Miłego poniedziałku :)


sobota, 8 marca 2014

Samopoczucie naszego ciała

Organizm to jednak jest mądre zwierzę. Jak jest nieco bardziej odtruty i lepiej odżywiony to ciekawe rzeczy człowiek zauważa. Oczywiście trzeba przyglądać się sygnałom, ale to już nieco inny temat. Zbiegiem wielu różnych mało ciekawych okoliczności wyszło tak, że zjadłam w sumie (jak na mnie) dużo niezdrowych rzeczy w ciągu zaledwie kilku godzin. Dla przeciętnego człowieka to mało. Ja jednak wiem, że to mega dużo. Nie będę się rozpisywać co dokładnie, bo nie o to chodzi. Chciałabym bowiem zawędrować z wami na koniec tej historii i opisać skutki.

Człowiek całymi dniami/tygodniami je zdrowo, aż tu nagle feralny dzień i mocna zmiana. A kolejnego dnia czuje jakby umierał. Tak, mam tak dziś. Po wczorajszym obżarstwie, bo nie da się tego inaczej nazwać dziś czuję się jak trup. Nie sądziłam, że takiego "kaca" może wywołać z pozoru zwykłe jedzenie. Po prostu jakbym wypiła morze wódy, piwa i nie wiadomo czego jeszcze.

Rano wypiłam szklankę wody z cytryną i pewnie jeszcze większe oczyszczenie mnie dopadło. A oto co fizycznie i psychicznie dziś odczuwam:
- osłabienie
- senność
- zmęczenie (jakbym dwa dni imprezowała i nie spała!)
- rozdrażnienie
- ból głowy
- podwyższona temperatura
- uczucie zimna
- bulgotanie w żołądku
- opuchlizna (brzuch, oczy)
- mała sprawność ruchowa

Worów pod oczami nie miałam już.... wiele miesięcy. Niedługo to mogłabym zacząć liczyć w latach. A tu niestety wory jak z ziemniakami. Tak dużych jeszcze u siebie nie widziałam. Jestem tak osłabiona, że bałam się jechać do pracy na rowerze! Wieki tak nie miałam. Senność taka, że popołudniu zasnęłam na 2 h.W nocy ciągle się budziłam i było mi niedobrze. A głowę to chce mi rozerwać. Jest coraz gorzej i zaczynam odczuwać migrenowe objawy. Chyba muszę odszukać dawno ukryte tabletki na ból głowy, czyli jest naprawdę poważnie.

Rozważam picie jutro jedynie wody z eko cytryną. Nie cierpię postów, więc będzie to męczarnia, ale myślę, że się opłaci. I już chyba nigdy nie zjem junk foodu w takich ilościach. Jedna z lepszych lekcji dla kompulsywnych objadaczy. Nie polecam próbowania w domu. Przestrzegam jedynie słownie. Jeżeli jesz zdrowo i się ruszasz to nie rób sobie takiej krzywdy jak ja zrobiłam wczoraj. Zbyt duży jest to bowiem kontrast dla organizmu i skutki są też dużo gorsze niż dla przeciętniaków.

Poza tym uważam, że fast foody/junk foody powinny zniknąć z powierzchni ziemi. Są naprawdę bombą zegarową, która wyniszcza społeczeństwo! Ja się czuję po nich co najmniej jak po alkoholu. Poważna sprawa. I gdyby nie te durne firmy, które wszystkich przekupują... Nie zwalczymy ich, więc bądźmy mądrzejsi! Ja już na pewno jestem.

Do tego konkluzja o słodyczach. Dziś DZIEŃ KOBIET. Dostałam czekoladki. Kilka pralinek z dobrej firmy. Niby nie było w nich za bardzo chemii, niby gorzka czekolada, ale do tego trochę nadzienia. Postanowiłam spróbować. Choć mleka nie pijam to tym razem olałam skład. Zjadłam dwie. Smakowały nieco chemicznie! I pomyśleć, że KILKA pralinek może kosztować KILKANAŚCIE/KILKADZIESIĄT złotych i SMAKUJĄ CHEMICZNIE. Rozbój w biały dzień. Chyba zrobię surowe, orzechowe kulki w domu. Inaczej widzę, że się nie da zjeść zdrowego słodycza!

No cóż. Najwyraźniej znów skrócę listę rzeczy, które jem. Znów przekonałam się, że najlepsze jest to co BEZ opakowania i tam, gdzie NIE trzeba czytać składu! Nic dodać, nic ująć.

czwartek, 6 marca 2014

Skrajności

Niech mi ktoś wyjaśni skąd się to bierze. Jest takie stare powiedzenie: "Skrajność gorsza od faszyzmu". I czasem widzę, że takie zachowania prowadzą do naprawdę poważnych konsekwencji.

Takie dwa przypadki:
- jedna osoba nie przejmuje się pieniędzmi. Wydaje na prawo i lewe. Potrafi stracić połowę, albo jeszcze więcej wypłaty na ubrania, których nie potrzebuje. Jak dla mnie przegięcie.
- druga osoba jest tak skąpa, że nie pożyczy ołówka czy długopisu, bo zużyje się szybciej. Nie rozumie także, że w pewne rzeczy należy zainwestować, żeby na tym zarobić.

W dzisiejszych czasach raczej trudno o dobrą pensję, dlatego skąpców nie brakuje. Coraz mniej lubię chodzić do restauracji. Bo widzę (lub nie, bo sprytnie to ukrywają) jak bardzo oszczędza się na ludziach i NA JEDZENIU! Przerażające. Kilka lat temu często chodziliśmy na przykład do pizzerii. Składników było sporo i ser całkiem niezły. Teraz to już tylko wspomnienie. Zresztą ja już wielu rzeczy nie jem, ale to inny temat.

No i to oszczędzanie na ludziach. Grosze za godzinę, a roboty tyle, że człowiek haruje jak wół. Widzę niektóre kelnerki to mnie się słabo robi, a co one mają powiedzieć. I nie rzadko pracują na czarno, choć jesteśmy w XXI wieku! A pracodawca robi prezenty rodzinie warte kilkaset złotych czy nawet kilka tysięcy. Ot tak, bez okazji. A kelnerce nie da porządnej pensji, choć dla niego to tysiąc czy dwa ROCZNIE. Dla niej to jest ogromna różnica. Dla niego jeden prezent mniej...

Widzę, że wszystko trzyma się dla swoich. Ja jednak pamiętam druga połowę lat osiemdziesiątych i początek lat dziewięćdziesiątych, kiedy nie było świetnie, ale jakoś ludzie sobie pomagali i byli życzliwsi dla siebie. Sąsiadka popilnowała dziecka, a sąsiad skoczył na zakupy czy wyprowadził psa na spacer. ZA DARMO. Tak po prostu z czystej życzliwości. Ludzie ciułali kasę, ale nie widziałam takich skrajności jak dziś. Może przez to że byłam wtedy dzieckiem. Może jednak było inaczej. Nie wiem. Jedyne co mogę stwierdzić to fakt, że dzisiejsze zachowania ludzi odnośnie pieniądza są wynaturzone. I nie da się tego inaczej nazwać. Mądrze robili ci, którzy gospodarki swojego kraju chcieli odciąć od tej tendencji. Skąpcy i chciwcy jednak im nie dali. Chciałabym, żeby i u nas przeciętny Kowalski nieco wyluzował. Oszczędzał jak należy, inwestował jak trzeba.

poniedziałek, 3 marca 2014

autyzm a szczepionki

Temat szczepionek to jeden z największych bumerangów jakie do mnie wracają. Czasem przez przypadek, czasem specjalnie ktoś coś podeśle. Wiem jedno. Nie przemawiają do mnie ludzie tłumaczący, że to nie prawda. Że dzieci nigdy nie chorują po szczepionkach.

Pamiętacie zapewne matkę, która mieszkała dłuższy czas w Wielkiej Brytanii i tam zaszczepiła swoje dziecko. Potem syn zachorował i trwa jego leczenie. Z marnym oczywiście skutkiem farmaceutycznej medycyny.




Czemu to piszę? Ten sam typ szczepionki (MMR) podawany jest w USA, Wielkiej Brytanii oraz we Włoszech. I ten ostatni kraj idzie po rozum do głowy i uznaje taką możliwość jaką jest choroba wywołana szczepionką. Odbyło się już wiele spraw w sądzie i co ciekawe wiele na korzyść poszkodowanych. Sąd wydał konkretne kary. Włoskie Ministerstwo Zdrowia wypłaciło m.in.: 200 000 euro na rzecz chorego. I jakby się mogło zdawać nie jest to odosobniony przypadek.

A teraz prywata. Zostałam zaszczepiona (jak większość dzieci w Polsce!!!) na ospę. TYLKO NIECH KTOŚ MI POWIE PO CO!?!?!?!?!?!

Szczepionka jeżeli działała to pewnie bardzo krótko. Nie uchroniła mnie przed chorobą. Zachorowałam jako dorosła osoba, co wiązało się z podwójnymi konsekwencjami. Lekarz straszył mnie szpitalem i prawie agonalnym stanem. Byłam przerażona, choć szczepionkę miałam! Ja rozumiem jakąś malarię czy inne dziwactwo. Ale ospę i tego typu dziecięce (niby) choroby? Lepiej odchorować jak się jest małym i mieć to z głowy. Znam tyle dzieci zaszczepionych i prawie każde zaraża się ospą i chorują. W moim otoczeniu od grudnia około 15 osób. Wszyscy zaszczepieni. To po co ja się pytam? Po co?

Źródło 1.

Budyń i poranne dziwactwa

Miałam ochotę na budyń, więc sobie zrobiłam. Ale o tym za chwilę.

Witam wszystkich serdecznie i przedstawiam subiektywny zarys zdrowego dnia. Podam po prostu to co dziś robię od rana i będę robiła do samego wieczora.

W nocy byłam budzona dwa razy więc nieco przyspałam i wstałam o 7.30. Zrobiłam dużą szklanę wody z bio cytryną i popijając nałożyłam kotom śniadanko :D Potem poszłam się ubrać, opróżniłam pęcherz i wyszłam z domu. Dziś akurat 42 minuty biegu pod górę i z powrotem. No takie tereny mamy. Czerwona jak burak wpadłam potem do piekarni po żytni, razowy na zakwasie i poleciałam pędem do domu. Po drodze zachciało mi się konsystencji budyniu. Bo ja już tak mam, że mnie się chce różnych konsystencji. Jak pochrupię jabłka, sałatę czy marchewkę to muszę mieć jakąś odmianę.


Składniki:
garść sałaty
max 100 ml wody
trzy wielkie dojrzałe banany
łyżka zmielonego siemienia
łyżka kakako

Wykonanie:
Sałatę zmiksowałam z wodą. Dopiero wtedy dodałam całą resztę składników do blendera. Kilka ruchów i bardzo gęsta masa, czyli mój "budyń", była gotowa do jedzenia.

Zjadłam i poszłam się umyć, żeby nie straszyć po treningu. Jak zwykle o tej porze obmyślam co na obiad i przygotowuję się do pracy (w głowie i na papierze). Przed południem czytam też maile, blogi i sama piszę. Potem szybko obiad (albo w trakcie), trochę sprzątania i do roboty. Co w tym czasie zjadam?

Na drugie śniadanie dziś po prostu sałata, czyli reszta główki, którą wyjęłam, żeby zrobić "budyń" i do tego jakiś pomidor, parę oliwek, nieco octu balsamico i łyżka oliwy.

Na obiad moja wariacja na temat zielonego curry.

Składniki:
200 g. fasolki szparagowej
pół brokuła
dwie łodygi selera naciowego
50 g. ryżu brązowego
łyżka pasty curry
woda

A oto jak to zrobić:
Do garnka wlewamy dwie szklanki wody i wsypujemy ryż. Gotujemy. W tym czasie kroimy selera i dorzucamy do ryżu. Do całości dodajemy łyżkę zielonej pasty curry. Po prawie 30 minutach dodajemy fasolkę i czekamy, aż całość znów się zagotuje. Jeżeli brakuje wody to dolewamy po trochu. Na koniec dodajemy brokuła i czekamy, aż wszystko zmięknie. 

Porcja wychodzi podwójna, więc ja czasem wracając wieczorem z pracy, kiedy jestem bardzo głodna i wiem, że jeszcze nie idę spać i posiedzę to zjadam drugi talerz. Albo mam gotowy obiad na drugi dzień. Nie tracę czasu. Jupi :)

A co między obiadem i kolacją? Najczęściej owoce. Łatwo zabrać i łatwo zjeść. Banan, jabłko, gruszka, czasem robię sałatkę owocową dodając jeszcze ananasa czy cytrusy. A są dni, że mam ochotę na chleb. Robię wtedy jakąś pastę warzywną i przygotowuję kanapki, dodając sałatę, ogórka, kiełki i inne pyszności. 

A co do ruchu.... to nie ograniczam się do biegania. Czasem poćwiczę w domu z jakimś nagraniem z Youtube, czasem jadę na basen czy po prostu idziemy na kilka godzin w góry. A jak nie ma siarczystych mrozów i nie pada śnieg to do pracy 2-3 razy w tygodniu jadę rowerem. Wychodzi około 16 km do góry i na dół. Na miejscu jestem cała zlana potem od tych wzniesień i ludzie pytają co mi się stało, że mam wypieki. Oni tego nie doświadczają. To może Ty się skusisz na trening? Polecam!



PS dziś jakiś pan w średnim wieku ze zdziwienia wyjął telefon i krzyczał, że mi zdjęcie zrobi podczas treningu (jakimś ewenementem jestem?). Ale nie dziwi mnie jego zaskoczenie. Piwny brzuszek, a raczej brzuszysko mówiło samo za siebie.



PS A oto sałata. Jak można tego nie lubić?!?!?! (I moja stopa, której nie zauważyłam w kadrze. Kiepski ze mnie fotograf.)


niedziela, 2 marca 2014

Proste jedzenie

Jakoś nigdy nie mogłam przekonać się do prostego jedzenia. W dzieciństwie kanapki miały tyle składników, że wszystko spadało. Ale dzięki temu jedliśmy naprawdę dużo warzyw. Zresztą inne dania miały się podobnie. Dopiero teraz wiem, że lepsze jest prostsze. Czasem stare nawyki wygrywają, ale staram się z nimi ciągle walczyć. I tak oto zrobiłam na obiad proste (według mnie) zielone curry. Mam dwie wersje.

Oto pierwsza:

Składniki:
150 g. fasolki szparagowej
150 g. kalafiora
50 g. makarony ryżowego/sojowego lub jakiegoś innego azjatyckiego. Bez chemii!
pół puszki mleka kokosowego
1-2 łyżki zielonej pasty curry. Bez chemii!
2 razy po około pół szklanki wody

A oto jak to przygotować:
Do garnka lub na patelnię wlewamy pół szklanki wody, dodajemy pastę curry i mleko kokosowe. Następnie wkładamy warzywa i nieco podduszamy do ulubionej miękkości/twardości.

Makaron robimy według przepisu na opakowaniu, czyli najczęściej wkładamy do gorącej szklanki z wodą i po trzech minutach gotowe. Dodajemy go do warzyw i obiad gotowy.

Na co trzeba zwrócić uwagę? Na azjatyckie składniki. Często robią je europejskie firmy i dodają mnóstwo niepotrzebnych i zarazem chemicznych składników. Niektóre produkty przyjeżdżające do nas z Azji mają też sporo chemii, żeby przetrwać transport. Szczerze polecam poszukać czegoś bez zbędnych moim zdaniem składników. Ja znalazłam takowe w Lidlu, ale promocja się skończyła i nie wiem co dalej. Została mi pasta curry i na pewno będę z nią dalej eksperymentowała, bo uważam, że jest genialna.

Drugi przepis:

Składniki:
50 g. ryżu brązowego
300 g. fasolki szparagowej
pół puszki mleka kokosowego
1-2 łyżki pasty curry
1-2 szklanki wody

A oto jak to zrobić:
Szklankę wody, pastę i ryż wsypujemy do garnka i gotujemy 30 minut. Po tym czasie ryż zaczyna mięknąć i woda nieco wyparowuje. Możemy dolewać jej nieco więcej w trakcie gotowania. Dodajemy resztę składników i gotujemy do miękkości ryżu. To dopiero proste danie. Mój ideał z wczorajszego obiadu.

A czemu piszę 1-2 łyżeczek pasty curry? To zależy od gustów. Azjatyckie przyprawy są zazwyczaj bardzo ostre. Do pasty dodaje się m.in. chilli. Ja używam dwie łyżki i czuję, że piecze. Dlatego można dodać zdecydowanie mniej lub więcej jak ktoś lubi nie czuć co je :D Kwestia indywidualna. Azja jest dla mnie mega krajem jeżeli chodzi o semi-wegetarianizm, wegetarianizm czy nawet weganizm. Nigdy tam nie byłam i nie prędko polecę. Wiem jednak, że wiele regionów je bardzo pysznie i zarazem bezmięsnie! To tylko większe miasta chcą dogonić świat i zmieniają swoje menu. A czasem zmieniają je dla turystów i podają frytki na obiad :/ Ale moje curry jest przepyszne.

Smacznego!